Czasami słyszę narzekania na świat mediów. Jakże są one niesprawiedliwe. Jak niezasłużone gromy spadają na głowy moich kolegów z branży. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że nasze środowisko jest wyjątkowo wartościowe. Jest nosicielem wielu pozytywnych cech, które są zarazem chlubą i jego ozdobą. Dziś zaprezentuję jedną z nich. Miłość do własnego rządu. Jakże ważna to skłonność. Specjalnie w dobie kształtowania się demokracji. Pamiętajmy, demokracji w wieku niemowlęcym. Na etapie raczkowania, kiedy łatwo uderzyć głową w nogę fotele lub zabytkowej komody. Gdyby porównać nasze pierwsze ćwierćwiecze wolnego, niezawisłego kraju do okresu trwania starych demokracji zachodnich, to przecież nie jesteśmy jeszcze nawet w przedszkolu.

Prawdę mówiąc, jako człowiek z natury nieco gruboskórny, nie miałem pojęcia, że wielu moich kolegów dziennikarzy darzy obecny rząd gorącym uczuciem miłości. Prawdziwej i szczerej. Może na co dzień tego nie widać. Ale jeśli tylko pojawiają się wydarzenia, które mogą nadkruszyć obraz rządu jako tworu pełnego doskonałości wtedy, te uczucia wzmagają się, a koledzy dają temu wyraz. Każdy na swoim polu, jakim się zajmuje. Sprawozdawcy sportowi mówią, że prawdziwych kibiców poznaje się wtedy, gdy ich drużyna przegrywa. Wtedy właśnie najbardziej potrzebny jest jej doping. Psychiczne wsparcie. To piękny objaw. Szlachetny odruch, który może pozwolić wykaraskać się z największych kłopotów. Tak postępuje obecnie grono najbardziej wpływowych dziennikarzy, miłujących rząd. Robią to od momentu publikacji, a nawet zapowiedzi, w tygodniku „Wprost”, nielegalnych nagrań. Odnoszą się niezwykle życzliwie do rozmówców zarejestrowanych na taśmach, nazywając ich ofiarami podstępnej gry nieznanych osób, które dążą do obalenia obecnego rządu i przechwycenia władzy w Polsce. Stają się tym samym obrońcami z urzędu. Odpierają każdy atak prawicowych mediów. Bo te, jak zwykle, szukają dziury w całym. Czepiają się każdego drobiazgu byle dokuczyć i osłabić. Ale od czego są kochający dziennikarze? Potrafią dać odpór szowinistycznym, antydemokratycznym siłom odśrodkowym. Zdaje się, że od momentu wybuchu „afery taśmowej”, wszystko co najgorsze, rząd ma już na szczęście za sobą. Ostatni poważny kryzys i moment niepokoju dotknął rząd na chwilę przed głosowaniem w Sejmie wniosku Prawa i Sprawiedliwości o odwołanie ministra Bartłomieja Sienkiewicza z jego stanowiska. Rozpoczęło ten kryzys niespodziewane wystąpienie Waldemara Pawlaka, byłego wicepremiera i byłego wieloletniego szefa PSL. Było ono pośrednim atakiem na Donalda Tuska i przez krótką chwilę zalatywało pęknięciem rządowej koalicji.

Wtedy to dziennikarze kochający rząd, stanęli murem za premierem. Tak stoją do dziś. Kto nie wierzy, niech idzie do Sejmu i się przekona na własne oczy.   

Jerzy Jachowicz/Sdp.pl