Jednym z bohaterów ostatnich, gorących wydarzeń w Sejmie zupełnie nieoczekiwanie został wicepremier oraz minister nauki i szkolnictwa wyższego doktor Jarosław Gowin. Najpierw kamery uchwyciły wyraźny brak entuzjazmu, z jakim przyjął korzystne wszakże dla swojego obozu politycznego głosowania znacznie zmieniające ustrój sądów (sam był zresztą „za”), a następnego dnia redakcja i wydawca miesięcznika „Znak” usunęli go ze składu zespołu właśnie w związku z poparciem przezeń owych ustaw.

            Obserwujący zachowanie lidera Polski Razem publicyści podkreślali, że smutna twarz Gowina i nieprzyłączenie się przezeń do owacji na stojąco całej Prawicy Razem jest wyraźnym dowodem jego niezgody na to, co stało się w sądowej materii. Kierownictwo „Znaku” argumentowało zaś wyrzucenie byłego redaktora naczelnego wzniosłymi ideałami, jakie zawsze przyświecały redakcji miesięcznika. W wydanym przez nie oświadczeniu znalazło się nawet pompatyczne odniesienie do imponderabiliów, „którym środowisko <Znaku> było i pozostaje wierne” oraz „pracy na rzecz demokratyzacji (…), w obronie praw człowieka i w zakotwiczaniu Polski we wspólnocie cywilizacji zachodniej”.

            Słuchałem tych komentarzy i czytałem owo oświadczenie z dużym zdziwieniem przechodzącym w rozbawienie. Nie mogłem się również oprzeć wrażeniu, że i jedni, i drudzy nieświadomie obrażają wicepremiera, ponieważ lekceważą to, iż jest on od długiego czasu zawodowym politykiem, a więc dobrowolnie wyrzucił do kosza wszelkie zasady moralne. Gowina od dawna nie należy już traktować jako naukowca, lecz uczestnika brutalnej gry politycznej, w dodatku odgrywającym w niej rolę przystawki do głównej partii rządzącej, co musi go stresować jak każdego człowieka o wybujałym ego.

            Gdyby zdecydował się radykalnie zerwać z polityką i powrócić do zajęć ze studentami, z pewnością ujrzelibyśmy w nim zupełnie innego człowieka niż jest nim obecnie, aczkolwiek o znacznie już mniejszej wiarygodności niż wówczas, kiedy postrzegano go wyłącznie jako ucznia śp. księdza profesora Józefa Tischnera, autora bardzo dobrych prac naukowych oraz rektora dobrze zarządzanej niepublicznej Wyższej Szkoły Europejskiej noszącej imię jego filozoficznego mistrza.

            Dopóki pozostaje jednak na politycznej scenie i chce się na niej utrzymać piastując ważne stanowisko rządowe, dopóty musi robić to, co mu nakazuje przywódca Zjednoczonej Prawicy, zwłaszcza że ciągnie się za nim odium członkostwa w Platformie Obywatelskiej i pełnienia z jej nadania funkcji ministra sprawiedliwości, a Jarosław Kaczyński nigdy nie zapomina o przeszłości swoich podwładnych oraz koalicjantów, zwłaszcza jeśli go kiedyś zdradzili bądź przyszli z wrogich Prawu i Sprawiedliwości ugrupowań.

            Kiedyś Gowin wychwalał Donalda Tuska, obecnie jego guru jest prezes PiS. Jedyne co mógł zrobić dawniej i co może uczynić teraz, to skrzywić się z niesmakiem, subtelnie zasugerować w wywiadzie dystansowanie się od niektórych poczynań aktualnego szefa, wyrazić odmienne zdanie na wewnętrznym spotkaniu kierownictwa, wyniośle uśmiechnąć się do kamery, aby dyskretnie dać do zrozumienia, że nie wszystko mu się podoba. A potem grzecznie i posłusznie zagłosować za tym, co ustalił przywódca obozu „dobrej zmiany”, bo inaczej jego kariera ległaby w gruzach.

            Jeżeli Gowin lub będący w podobnej sytuacji, ale nie wykazujący żadnych oznak moralnego dyskomfortu minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zostaliby przez Kaczyńskiego wyrzuceni  z koalicji Zjednoczonej Prawicy, albo sami zdecydowali się z niej odejść, z pewnością usłyszelibyśmy od nich wiele pięknych frazesów o potrzebie dochowania wierności własnemu sumieniu, zachowania twarzy, trzymania się etycznych zasad w polityce, dbałości o dobro wspólne, itp. Wygłaszaliby je z wielką swadą i poczuciem wyższości nad niedawnym zwierzchnikiem, ale tylko do momentu kolejnego wejścia na polityczną scenę, na której w cenie są jedynie cynizm i posłuszeństwo. Widzieliśmy to i słyszeliśmy już nie tylko w ich wykonaniu wiele razy w ostatnich latach.

            Dr Jarosław Gowin może czuć się kiepsko z etycznego punktu widzenia, a przynajmniej stara się zaprezentować opinii publicznej jako taki właśnie wrażliwy i hołdujący wysokim wartościom filozof, który chciałby uszlachetnić polską politykę. Tak długo jak w niej aktywnie działa wszelkie próby przypisywania mu jakichkolwiek motywacji poza chęcią utrzymania wysokiej pozycji za cenę wyrzeczenia się uczciwości są dlań jednak wyłącznie obraźliwe, ponieważ traktuje się go wówczas w innych kategoriach niż polityczne. A on będąc mądrym człowiekiem o solidnym wykształceniu doskonale zdaje sobie z tego sprawę i dobrze wie, co robi.

Jerzy Bukowski