Zarzut rozdymania socjalu pojawiał się u publicystów na tyle poważnych, że powinni chyba rozumieć różnicę między niezabieraniem pieniędzy obywatelowi a rozdawaniem ich.

Wydawać by się mogło, że gospodarczy liberał powinien być zachwycony, kiedy polityk proponuje obywatelom, że zostawi im w kieszeniach większą niż dotychczas część dochodów. Może narzekać, że to za mało, albo że to żadna łaska, ale generalnie sam pomysł powinien mu się podobać, prawda?

Otóż niekoniecznie.

Centrum im. Adama Smitha zorganizowało konferencję z udziałem kilku kandydatów na posłów, którzy mieli okazję w skrócie zaprezentować swoje poglądy gospodarcze. Jedna z zaproszonych, Anna Maria Sierakowska z ruchu Kukiz '15 zaproponowała, by dzieci były dla rodziców „parasolem podatkowym”. W odpowiedzi ze strony jednego z uczestników padły zarzuty o socjalizm, było coś o rozpłodowości, a do tego uwaga, że skoro ludzie mają dzieci, to sami tak wybrali.

Gość dyskusji w Centrum im. Adama Smitha – kimkolwiek był - nie byłby zapewne wart uwagi, gdyby stanowił odosobniony przypadek. Pamiętam jednak ton debaty sprzed kilku lat, kiedy wprowadzano odpis podatkowy na dzieci. Zarzut rozdymania socjalu pojawiał się u publicystów na tyle poważnych, że powinni chyba rozumieć różnicę między niezabieraniem pieniędzy obywatelowi a rozdawaniem ich. Do propozycji kandydatki ruchu Kukiza można mieć zarzuty – na czele z tym, że pomysł jest mało konkretny – ale stwierdzenie, że nawet ze stricte ekonomicznego punktu widzenia w Polsce potrzebna jest sensowna polityka prorodzinna jest tak oczywiste, że aż głupio to kolejny raz powtarzać.

Dlatego dla pogromców "rozpłodowości" mam propozycję: od waszych przyszłych emerytur odliczymy to, co będą wypracowywać osoby wychowane w dużych rodzinach. Co wy na to? 

Jakub Jałowiczor