Czy tylko PiS jako najbardziej faszystowska i okropna partia w Polsce ma w zwyczaju wyrzucać z pracy biednych uczciwych dziennikarzy? O tym w swoim felietonie pt. "Głód pracy" pisze Stefan Truszczyński.

W grudniową noc trzynastego wśród dziennikarzy, którzy stracili pracę był popularny redaktor Jacek Maziarski. Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, polonista, doktor nauk dał w „Życiu Warszawy” bulwersujące ogłoszenie: SZUKAM UCZCIWEJ PRACY. Zawrzało. Gazeta podobnych komunikatów więcej już nie przyjęła.

Maziarski został bukinistą. Inni radzili sobie jak kto umiał. Dla mnie i dla tych z którymi do dziś się przyjaźnię ten stan trwał osiem lat.

 Z kolei również w ciągu ośmiu lat – ostatnich – dziennikarze znowu masowo tracili pracę. Byli jednak i tacy, których zarobki – głównie w nagrodę za dyspozycyjność wobec władzy sięgały dziesiątek tysięcy złotych. Teraz to ma się zmienić. Czekamy. Nadal bowiem są koledzy, którzy dosłownie giną ponieważ dosięgła ich zemsta rozmaitych, krytykowanych kacyków. Tak się dzieje w terenowych ośrodkach radiowych i telewizyjnych, a prze wszystkim w prasie lokalnej.

Oto dramatyczny list, który otrzymaliśmy z zachodniopomorskiego. Młody, ale już z wieloletnim stażem dziennikarz Krzysztof Sapała pisze: „Od lat nie mogę znaleźć pracy tak jako dziennikarz ani w ogóle – jakiejkolwiek. Z wykształcenia jestem dziennikarzem i historykiem.  Dzieje się tak z powodu wszechobecnej na Pomorzu Zachodnim Platformy Obywatelskiej i jej „barona” Stanisława Gawłowskiego. To właśnie przez tego pana w lutym 2011 roku zostałem wyrzucony z redakcji „Teraz Koszalin” oraz z „Głosu Koszalińskiego. Przez trzy lata przychodziłem codziennie i pisałem wszelkiego typu teksty, robiłem sondaże uliczne, wykonywałem zdjęcia, wyszukiwałem tematy – tak dla „Teraz Koszalin” jak i „Głosy Koszalińskiego”, pełniłem dyżury redakcyjne. W lutym 2011 roku na portalu „mmKoszalin” jako osoba prywatna i mieszkaniec Koszalina napisałem prześmiewczy felieton o doktoracie Stanisława Gawłowskiego pod tytułem „Długie samotne wieczory”, w który to porównałem głównego bohatera do Nikodema Dyzmy. Ale portalem tym zarządzała moja redakcja i po jednym dniu tekst zniknął, a ja po czterech dniach zostałem wyrzucony z redakcji. (…) Oficjalnie redakcja – przed sądem pracy – twierdziła, że podziękowano mi ponieważ na swych profilach na „Naszej Klasie” i „Facebooku” szkalowałem dobre imię redakcji pisząc, że na „mmKoszalin” panuje cenzura. Pierwsza sprawa w sądzie pracy odbyła się we wrześniu 2011 roku, wówczas redakcja chciała się ze mną godzić. Sprawa była głośna w kraju. Miano mi wypłacić jakieś odszkodowanie, ale ja nie ustępowałem. Był to rok wyborczy. Na kolejnej rozprawie, która miała miejsce w listopadzie już po wygranej PO i Stanisława Gawłowskiego, nastawienie redakcji i ich reprezentanta w sądzie zmieniło się do tego stopnia, ze sędzina zaczęła mnie przywoływać do porządku, straszyć kosztami sądowymi i radzić abym dał sobie spokój a jeśli nadal chcę czegoś od ministra Gawłowskiego to mogę tego dochodzić na drodze cywilnej”.

Kłopoty Pana Redaktora Krzysztofa Sapały były coraz większe. Zaczął prace w innym mieście ale i tam długie ręce władzy go dosięgnęły. Gdy poszedł na casting do telewizji szczecińskiej początkowo wszystko rozwijało się pozytywnie dopóki nie zatelefonowano do telewizji. Nieoczekiwanie zapytano go wówczas, czy żałuje tego co uczynił ministrowi. Dziennikarz nie żałował i tak do dziś ma blokadę przed podjęciem jakiejkolwiek pracy i gdziekolwiek na tym terenie. Jest bezrobotny, mieszka z rodzicami. Prosi o pomoc.

Gdy Jacek Maziarski -  na początku 1982 roku – zamieścił w prasie dramatyczny apel zgłosiło się wiele osób z pomocą. W obliczu tysięcy bezrobotnych – zobojętnieliśmy. Martwimy się o obcych, podczas gdy już miliony naszych wykształconych i zdrowych ludzi musi emigrować za chlebem.

Co się porobiło w naszym kraju? Lokalny „baronik” ośmieszony (a było to głośne) za swoją pracę naukową, za plagiat - wyrzuca, szykanuje, blokuje. Na dodatek lokalne radio (chodzi o Radio Koszalin) nadal usługowo przeprowadza z nim pochwalny wywiad.

Takich przykładów bezczelności sobiepaństwa, a nawet bandytyzmu mamy coraz więcej. Ostatnio doszło do zniszczenia biura dziennikarki, która krytykowała terenowych działaczy PSL.

Oczywiście – głęboko wierzę – bezczelnym kacykom te wybryki nie ujdą na sucho. Zdumiewa jednak poczucie bezkarności. Ci ludzie nie zauważyli, że jednak coś się zmienia w kraju. Niestety powoli. Może zbyt powoli, ale nieuchronnie sprawiedliwość dojdzie do Szczecina, Koszalina, Darłowa, a nawet Darłówka.

Ostatnie 8 bezkarnych lat, fikcyjne kolesiowe kontrole, kpiący sobie z obowiązków urzędnicy od korupcji i przekrętów – rozzuchwaliły ludzi do głębi nieuczciwych. Wszędzie tacy są. I zawsze wylezą na powierzchnię jeśli tylko dostrzegą okazję. W Warszawie giną w tłumie. Na prowincji, gdzie ludzie ci są bardziej widoczni kryją ich uzależnione od lokalnych kacyków media. Można by temu zaradzić. Pokazując wreszcie wszem i wobec jaka Polska jest naprawdę. Trzeba jednak pokonać strach. A teraz wielu jest w strachu czekając na nowe nominacje w mediach. Wszyscy zresztą – i to coraz mniej cierpliwie- czekamy.

Potrzebna jest Panorama Polski ale prawdziwa, Polski B i … C. To mógłby być hit telewizyjny. Wystarczyłoby raz na tydzień zrobić program - sumę najbardziej drastycznych spraw zarejestrowanych przez dziennikarzy w każdym z Oddziałów TVP. Takie pół godziny z jednego województwa zmontowane i wysyłane do wszystkich 16 lokalnych stacji dałoby każdej osiem godzin dodatkowego programu na tydzień. Czysty zysk, bo za własne pół godziny (i tak już zrobionych i emitowanych materiałów) otrzymywano by potężny, darmowy zastrzyk antenowy. Proste? Oczywiście i to bardzo.  Po godzinie dziennie można by emitować programy z Polski w dni powszednie (po dwie relacje z ośrodków w każdym kawałku), a w niedzielę – z dodatkową obudową publicystyczną – serwować podwójną porcję.

Polska B lub nawet C, może od biedy obejść się bez informacji o detalach z centrali. Ale odwrotnie byłoby to już z wielką stratą dla wiedzy i zrozumienia tego, co się naprawdę dzieje w naszym kraju.

A więc działajmy szybciej. Kiedyś – Drzymałów a dziś Sapałów – nie brakuje. Czekają. Jeśli nawet pierwsza zmiana nowych terenowych decydentów w mediach nie będzie doskonała – na pewno i tak będzie lepsza niż „to co dotychczas”. Po prostu niżej już zejść nie można. Osiągnięto absolutną depresję. A przecież myśmy: Poland – a nie Holland.

Stefan Truszczyński/sdp.pl