Zbliża się 30 rocznica wyborów 4 czerwca, które wbrew narracji w III RP nie były demokratyczne i wolne. Warto przypomnieć, że układ okrągłego stołu i wybory kontraktowe krytykowała Liberalno Demokratyczna Partia Niepodległość Jerzego Targalskiego (dziś znanego publicysty) i Marcina Dybowskiego (dziś lidera Ruchu Kontroli Wyborów i Krucjaty Różańcowej).

 

Jedną z ideowych organizacji krytycznych wobec współpracy z komunistami była Liberalno Demokratyczna Partia Niepodległość. LDPN powstała w Warszawie pod koniec 1984 roku. Powołali ją do życia wydawcy pism podziemnych żywo zainteresowani sprawami Europy Środkowo Wschodniej. Głównym ideologiem LDPN był Jerzy Targalski. LDPN stawiał sobie za cel wyzwolenie Polski i innych krajów Europy spod sowieckiej okupacji, zwalczanie socjalizmu, wprowadzenie demokracji i wolnego rynku, współpraca uciskanych narodów europejskich. Członkiem LDPN był Marcin Dybowski szef wydawnictwa Antyk.

W Warszawie LDPN od 1986 do 1992 wydawała „Orientacje na Prawo”. Pismo zajmowało się bieżącą stacją polityczną (szczególnie przemianami w bloku sowieckim, sytuacją w Niemczech), propagowaniem myśli liberalnej i konserwatywnej. W 1989 sprzeciwiała się kontraktowi przy okrągłym stole i niedemokratycznym wyborom 4 czerwca. Pismo miało kilka lub kilkanaście stron powielanych na ksero, sicie lub offsecie w nakładzie od 2000 do 5000.

W przed wyborami 4 czerwca 1989 roku bardzo wyważony sposób publicysta „Orientacji na prawo” Józef Wolski pisał na łamach czasopisma, że „Wydaje się, że w takiej chwili podejść musimy do sprawy wyborów bardziej racjonalnie. Należy odrzucić wszelkie emocjonalne zacietrzewienie utrudniające precyzyjne i rozsądne spojrzenie na otaczającą nas rzeczywistość. Nie chciałby być źle zrozumiany. Nie nawołuje do udziału w wyborach, które uważam za błąd polityczny popełniony przez "Solidarność". Należy wykazać społeczeństwu, iż jest to błędna decyzja, przede wszystkim wskazać mu alternatywne drogi wyjścia z upadku. Jednocześnie jednak nie możemy dyskredytować w oczach społeczeństwa tych; którzy wybrali inną drogę dojścia do wolności. Uczciwość intencji, jakimi kierowali się przywódcy „Solidarności" jest chyba sprawą bezdyskusyjną. Spierając się z nimi, powinno się zachować pewien umiar w doborze argumentów. Musimy dyskutować z nimi o metodach dochodzenia do niepodległości i o kształcie przyszłego kraju; gdy jest to konieczne musimy protestować przeciw ich posunięciom, ale nie możemy zarzucać im zdrady i sprzedaży wolnościowych ideałów. Polityka polega na umiejętności osiągania korzyści w różnorakich sytuacjach, a taką korzyścią dla całej opozycji może być rozbudzenie przy okazji wyborów aktywności, która pozwoli wyrwać społeczeństwa polskie ze stanu apatii i bierności, gdyż te właśnie cechy rozwinęły ostatnio u Polaków u niebezpiecznym stopniu. Tę aktywność, jeśli się wykaże społeczeństwu, że istnieją inne możliwości działania, będzie można wykorzystać nie tylko w ramach nakreślanych przez "Solidarność". Niestety im bliżej "nieszczęsnych" wyborowy tym miej rzeczowej argumentacji a więcej demagogicznych haseł oskarżających Wałęsę i jego zwolenników o zawarcie tajnego układu z komunistami, na mocy którego elita 'Solidarności' w zamian za zagwarantowany sobie możliwości rządzeniu krajem wyrzeknie się dotychczasowych poglądów. Co za tym idzie wysuwa się hasło ze strony "nieprzejednanych", że wyniki wyborów są już w związku z tym kontraktem znane obu układającym się stronom i fikcją jest nawet niewielka cześć demokracji, jaką uzgodniono przy "okrągłym stole". Jeżeli jednak przyjrzeć się uważnie faktom składającym się na kampanie wyborcza stron zainteresowanych wyborami to teza o ukartowaniu ich wyników i sprzeniewierzeniu się przez "Solidarność" ideałom, które głosiła wcześniej, jest bardzo trudna do obrony. Mamy do czynienia z prawdziwą walką polityczną prowadzoną przez komunistów z „Solidarnością”. To, że nie zgadzamy się na taki kształt wyborów, jaki zaproponowano, a właściwie narzucono, społeczeństwu, nie zwalnia nas od obowiązku spostrzegania, iż sowieckich manifestacji młodzieży krakowskiej mieszczą się właśnie w tym nurcie "kampanii wyborczej" władz, a dołączyć też do nich można próbę odwrócenia uwagi ludzi poprzez "nagłośnienie' właśnie w takiej chwili sprawy ochrony życia poczętego. Wydaje mi się, że wałka polityczna między gwarantami postanowień okrągłego stołu dopiero się zaczyna i nie skończy się z chwilą zakończenia wyborów. Ugrupowania niepodległościowe powinny z uwagą śledzić rozwój sytuacji, nie ograniczając się tylko do dyskredytowania tych, którzy mają inne koncepcje walki z reżimem komunistycznym. Jeżeli mamy odmienne zdanie to starajmy się przekonać do niego społeczeństwo, ale nie poprzez przeszkadzanie innym. […] Toczona wokół nas gra nie wygląda na jej symulacje. Jeśli ktoś spodziewał się, że obie strony w związku z porozumieniem zawartym przy "okrągłym stole" staną się przyjaciółmi, to musiał się srodze zawieść. Ściskanie ręki Kiszczaka przez Wałęsę, czy podobne temu gesty to tylko jedna strona medalu (na ile prawdziwi i szczera — to już wiedzą oni sami). Druga strona to bezpardonowa walki o głosy”.

W dalszej części swojego tekstu na łamach „Orientacji na prawo” Józef Wolski stwierdził, że „Tak komuniści, jak i "Solidarność" oskarżają się wzajemnie o łamanie porozumień i odstępowanie od reprezentacyjności wyborów. Rzeczywiście nie jest to kampania wyborcza dwojga przyjaciół. Komuniści posiadają pełnie władzy i szeroki gamę środków w swoich rękach, mogą oczywiście dyktować warunki tej gry. Wydaje się jednaki, że ich posunięcia są w dużej mierze determinowane przez poczynania "Solidarności”, która na szczęście nie uchyla się całkowicie od pewnej ograniczonej zresztą konfrontacji. Propaganda solidarnościowa nie cofa się przed atakowaniem reżimowej władzy. Najlepszym tego przykładem jest "Gazeta Wyborcza" w której duża część zmieszczonych materiałów naprawdę ostro atakuje rządzących Polską komunistów. Także afisze i ulotki wyborcze są często w swej wymowie antyreżimowe między innymi poprzez zachęcanie do skreślania kandydatów z listy krajowej. Oczywiście trzeba zauważyć, że wszystko to jest możliwe dzięki przyzwoleniu komunistów niespodziewających się, iż "Solidarność" zdoła w krótkimi czasie rozkręcić machinę propagandom i co najważniejsze nie będzie się ona bała pełnej konfrontacyjności. Stąd zapewne niektóre poczynania władzy będące odpowiedzią na zbyt ostre jej zdaniem wystąpienia opozycji. Jednocześnie polityka komunistów przed wyborami jest w swej istocie bardzo konfrontacyjna. Myślę, że oni po prostu nie potrafią postępować inaczej. Wynikiem tego są agresywne i niewybredne ataki na kandydatów Komitetu Obywatelskiego czy oskarżanie "Solidarności" o korzystanie z pomocy zagranicy”.

Zdaniem publicysty „Orientacji na prawo” Józefa Wolskiego „Władcy tego kraju, mimo zawartego porozumienia gwarantującego im większość w sejmie i właściwie pełnie władzy, ograniczoną przecież po wyborach w bardzo niewielkim stopniu, czują się jednak zagrożeni nawet tak małym poszerzeniem swobód politycznych. Nie cofają się wiec przed rzeczywisty łamaniem podjętych niedawno postanowieni, przedstawiając swych kandydatów w każdym możliwym momencie programów radiowych i telewizyjnych. Nie chcąc dopuścić do uzyskania przez "Solidarność" większości możliwych mandatów wysuwając przeciw niej ludzi cieszących się popularnością i pewnym społecznym poważaniem. Równolegle wykorzystują umiejętnie sprzeczności w łonie opozycji i wszędzie, gdzie jest to możliwe. Wspierają propagandowo osoby, które jak np. Władysław Sila-Nowicki czy Ryszard Bender uważają się za opozycjonistów i nie zostały do wyborów wystawione przez Komitet Obywatelski. W sytuacji, gdy według komunistów akcja propagandowa nie wystarcza, sięga się do dawno sprawdzonych i wypróbowanych wzorców, mających na celu prowokowanie opinii społecznej i wytwarzanie nowych podziałów wśród ugrupowań opozycyjnych. Szczególnie ostatnie dni przeniosły kilka takich posunięć. Zakaz emisji audycji telewizyjnej "Solidarności" i odmowa rejestracji NZS-u połączona z kolejną brutalną akcją milicji (..). Zgoda na niedemokratyczne wybory jest błędem, ale tak sformułowane stanowisko nie powinno pchać nas na być może "ślepy tor" oskarżeń o zdradę ideałów. Wzajemnie oczekując podobnie rozsądnego stanowiska "Solidarności”, której przedstawiciele również często "na ślepo" i bez głębszej refleksji atakują ugrupowania opozycyjne, zajmujące inne stanowisko niż Lech Walesa”

Na łamach „Orientacji na Prawo” wybory, po pierwszej a przed druga turą, komentował też Konrad Potocki. Jego zdaniem „Praktycznie już pierwsza tura zakończyła wybory. Dała ona odpowiedź aa pytanie, jakie są obecnie nastroje społeczeństwa polskiego. Po pierwsze blisko 40% absencja wyborców pozwala sądzić, że Polacy w dużej części nie mają zaufania do startujących w wyborach głównych sil politycznych. Nie wiązali z wynikiem wyborów zdecydowanych nadziej na poprawę losu. Udział w tej rozgrywce tzw. "konstruktywnej opozycji” nie zapewniał możliwości generalnej a zwiany co najwyżej powolną ewolucją w niepewny kierunku”.

Według Konrada Paprockiego „wybory miały jednoznacznie plebiscytarny charakter i w tym sensie dały jasną odpowiedź. Polacy nie chcą komunistów ani ich satelitów widzieć u władzy. Dla PZPR i innych sił tzw. koalicji wybory były klęską. W zdrowym społeczeństwie, jeśli wybory byłyby przeprowadzane według demokratycznej ordynacji, dotychczasowi sternicy nawy państwowej musieliby ze wstydu ustąpić miejsca zwycięzcom. Ale w Polsce pokonani nie chcą przyznać, że przegrali, a zwycięzcy boją się uwierzyć i ogłosić, że są zwycięzcami. Po trzecie wybory, a właściwie to, co stałe się po pierwszej turze wyborów dowodzi niezbicie, że Polsce pod rządami partii komunistycznej i quasi opozycji do państwa prawa jest ogromie daleka. Kto zna drugi przypadek zmiany ordynacji wyborczej po pierwszej turze wyborów. Kto zna przypadek, że w mieniącym się cywilizowanym kraju, grupy polityków, podobno z dwóch stron barykady, w toku prowadzonych przez siebie zakulisowych negocjacji depczą bez żenady wole społeczeństwa wyrażoną w wyborach i mają czelność mawiać, że tego wymaga interes państwa. Czy państwo nie jest przypadkiem społeczeństwem żyjącym i gospodarujący na określonym terytorium w danym czasie (przedziale historyczny)? Po czwarte — kampania wyborcza wręcz ośmieszyła gremium kierownicze PZPR. W umysłach tych ludzi (widocznie nie nazbyt pojętnych) nie mieściła się możliwość odrzucenia listy krajowej przez większość. Sposób prowadzenia kampanii (nieprowadzenia?), a przede wszystkie brak faktycznego program wyborczego, brak umiejętności "marketingu politycznego, niewysunięcie swoich kandydatów — puszczenie tej sprawy na żywioł spowodowało zupełne oddanie pola Komitetowi Obywatelskiemu, Praktycznie kampania stała się grą do jednej bramki. Panowie komuniści zupełnie zapomnieli jak wyglądać może zdobywanie głosów wyborców. Ale z pustego i Salomon nie naleje...”.

Konrad Potocki w swoim artykule na łamach „Orientacji na prawo” stwierdził też, że „okazało się także, że po tzw. drugiej stronie, w toku kampanii wyborczej, popełniono poważne nadużycie. Nie finansowe, lecz polityczne. Mam na myśli nawoływanie to skreślenia listy krajowej w celu osiągnięcia ponad 352 miejsc w sejmie, a więc więcej niż uzgodniono przy „okrągłym stole”, a potem po zrealizowaniu zamierzeń rozpoczęło się wycofywania rakiem i wmawianie wszem i wobec, że koalicja musi mieć 65% bez względu na wynik wyborów, bo przecież tak uzgodniono przy „okrągłym stole". Wprowadzono wielu ludzi świadomie w błąd to jest właśnie to nadużycie”.

Jan Bodakowski