Agnieszka Holland staje się czołową frontmenką obecnej opozycji. Nie zadeklarowała jeszcze z jaką partią czuje się najmocniej związana pod względem ideowym, światopoglądowym i artystycznym. Odważnie, choć nie pozbawionym ryzyka, stawiałbym na partię „Gazety Wyborczej”. Być może wkrótce możemy spodziewać się filmu „Nasza Gazeta”, w którym przedstawi powstanie, rozwój i rozkwit tego wpływowego dziennika. Włącznie do kształtowania obrazu Polski w środowisku byłych prezydentów i aktualnych kandydatek na to stanowisko w Stanach Zjednoczonych. Czego namacalnym dowodem są niekorzystne opinie o naszym kraju wygłaszane przez Billa Clintona, bliskie przekonaniom polskiej reżyser filmowej. Jest oczywiste, że Holland chciałaby rozpocząć realizację swojego ambitnego przedsięwzięcia w warunkach twórczej swobody. Nie skrępowanej terrorem pełnym okrucieństwa, kiedy jedna nakręcona scena, niezgodna z kanonem wartości estetycznych wyznawanych przez Jarosława Kaczyńskiego, może ściągnąć na twórców filmu falę represji. Włącznie do pozbawienia premii, a nawet podstawowego wynagrodzenia. Czy można się dziwić aktywności Holland, wspierającej wszystkie te siły polityczne, które dążą do odebrania władzy PiS. Tym samym zdjęcia knebla, nałożonego przez PiS artystom polskim, krępującego wolność twórczości we wszystkich dziedzinach, a najbardziej filmowej.

W związku z tym przeciętne dni Agnieszki Holland są wypełnione walką z PiS od rana do późnych godzin nocnych. Jeśli akurat danego dnia nie ma Kongresu Kobiet, Agnieszka Holland rozpoczyna od pikiety pod Sejmem, w roli działaczki Komitetu Przeciw Homofobii, dopominając się przyznania małżeństwom homoseksualistów i lesbijek prawa rodzenia dzieci. Gdy zaczyna padać, tak jak to było przez większość dni w minionym tygodniu, Holland przenosi się do wnętrza Sejmu. Tam włącza się do debaty nad nową ustawą medialną. Swoje wystąpienia ma zwykle przygotowane na kartce. Nie jest istotne, że nieprzygotowana, nie jest w stanie propozycjom rządu przeciwstawić żadnych merytorycznych argumentów. Ważne, że  swoje oświadczenia, odczytuje tonem  dramatycznym, jakby przemawiała na pogrzebie mediów. Czasami zamienia się w prokuratora, gołosłownie oskarżającego PiS o zawłaszczenie mediów jako partyjnego łupu.

Wtedy dostaje największe brawa. Nabrała doświadczenia w demonstracjach KOD, w jaki sposób zdobyć tani poklask w oczach opozycji i… Billa Clintona.      

Jerzy Jachowicz