Podczas decydującego wieczoru wyborczego na prezydenta RP, obecna w sztabie wyborczym Bronisława Komorowskiego Krystyna Janda, rozpaczająca po ogłoszeniu porażki swego pupila, w otoczeniu innych sławnych artystów, płakała rzewnymi łzami. Nie rozumiałem, jak rozsądny człowiek, może toczyć tony łez, jedynie z tego powodu, że przez najbliższe, co najmniej pięć lat, urwały się spotkania gościnne w Pałacu Prezydenckim u Pierwszej Damy imieniem Anna, na kawce z ciasteczkiem i ploteczkach, kto z kim i dlaczego… gra czołowe role na polskich scenach.

Wzruszenie, połączone z potokiem łez nie do pohamowania, kładłem na karb nadmiernie wrażliwej, uczuciowej strony kobiecej natury. Myliłem się. Łzy były jak najbardziej uzasadnione. Wręcz wypełnione ładunkiem racjonalności. Jak mawia jeden z moich przyjaciół – „ich jądro” było całkowicie rozumowe. Dopiero teraz to zrozumiałem.

Tamten majowy wieczór 2015 r., będący kamieniem węgielnym politycznego przełomu, potwierdzonego jesienią zwycięstwem PiS w wyborach parlamentarnych, przesądził o pozbawieniu Krystyny Jandy i jej obydwu prywatnych teatrów uprzywilejowanej pozycji. O końcu opiekuńczej roli państwa nad kierowanymi przez nią placówkami. Już wtedy ta wielka artystka uświadomiła sobie, że państwo, a ściśle ministerstwo kultury, przestanie pełnić funkcje hojnego sponsora, zaspokajającego w pełni jej wszystkie finansowe potrzeby.

To każdego by zabolało - mocno. Zasmuciło - bardzo. Dla każdego byłoby nieprzyjemne - strasznie.

Dla tych, którzy nie wierzą moim słowom, dramat ten zobrazuję konkretnymi kwotami. Krystyna Janda obliczyła, że na funkcjonowanie obydwu jej teatrów do końca 2016 roku, z trudnością ledwo starczy 1,5 mln zł. I o takie wsparcie poprosiła ministra Piotra Glińskiego. Czy ktoś z czytelników podejmie się zgadnąć, ile minister przyznał artystce? Pewnie mało kto trafi. Ledwie 1/10 pieniędzy, o które prosiła, czyli 150 tys. zł.

Czy można się dziwić obfitości łez? A drugiej strony, ile powinna dać władza artystce, która na tę władzę od długiego czasu nieustannie pluje?

Może wypadałoby w ogóle nie prosić. Przynajmniej byłaby to jakaś konsekwencja.

Jeszcze raz potwierdza się zasada, że pieniądze nie śmierdzą. Nawet Jandzie.

Jerzy Jachowicz/sdp.pl