Zapał ekumeniczny w Polsce zdaje się ostatnio słabnąć, przynajmniej gdy chodzi o skalę zaangażowania wiernych. Nabożeństwa ekumeniczne ograniczają się często do spotkania bardzo wąskiej grupy, zawsze tych samych duchownych. Świeckich przychodzi coraz mniej.

Może to skutek wypalenia się bardzo żywej niegdyś nadziei na osiągnięcie po Soborze Watykańskim II szybkiej i pełnej jedności wszystkich wyznawców Chrystusa? A może rezultat znaczących sukcesów ekumenicznych, które sprawiły, że dla przeciętnego chrześcijanina w Polsce podziały międzywyznaniowe stały się już mniej uciążliwe i gorszące niż przed laty. Zasadniczo chrześcijanie różnych wyznań nie odnoszą się już do siebie z wrogością, co więcej, nazywają się braćmi, nawet już nie „odłączonymi”. Od 1997 r. mamy podpisaną z najważniejszymi wyznaniami chrześcijańskimi w Polsce deklarację o wzajemnym uznaniu ważności udzielanego w nich chrztu. Mamy ekumeniczne tłumaczenie Nowego Testamentu oraz wspólne akcje charytatywne na Boże Narodzenie i przy innych okazjach.

Pod względem dialogu międzywyznaniowego, a nawet międzyreligijnego jako Polacy jesteśmy wręcz prekursorami. Jako pierwsi i ciągle jedyni na świecie zaczęliśmy w skali kraju obchodzić przed rozpoczęciem tygodnia ekumenicznego Dzień Judaizmu w Kościele katolickim, a po zakończeniu tego tygodnia – też jako pierwsi i jedyni – obchodzimy Dzień Islamu. Ze strony wyznawców islamu doczekaliśmy się nawet w ubiegłym roku po raz pierwszy wzajemności w postaci Dnia Chrześcijaństwa. Może to sprawiać wrażenie, że w dziedzinie dialogu międzywyznaniowego i międzyreligijnego osiągnęliśmy już prawie wszystko, co na obecnym etapie było do osiągnięcia i dalszy postęp wydaje się niemożliwy bez narażenia na szwank tożsamości poszczególnych wspólnot religijnych. Prawdziwy, a nie pozorowany dialog jest wartością samą w sobie, ale jak mówi w tym numerze „Idziemy” prof. Zbigniew Stawrowski, ma on przecież w sensie doktrynalnym swoje granice, których po ludzku nie da się przekroczyć.

W odróżnieniu od dialogu międzyreligijnego, w ekumenizmie obejmującym jedynie wyznania chrześcijańskie większą chyba przeszkodą niż różnice doktrynalne bywa ludzki grzech. Czasem są to różne historyczne zaszłości, jak w przypadku prawosławia, z którym tak naprawdę w sferze doktryny bardzo niewiele nas dzieli. Ale ciągle mocno dzielą nas polityka i ocena przeszłości. Wszystko przez to, że car podczas zaborów wykorzystywał podległe mu prawosławie do rusyfikacji polskich ziem i ludności. My zaś przez ich rekatolicyzację i zacieranie prawosławnych śladów próbowaliśmy przywracać im polskość. Klasycznym przykładem jest tu historia potężnej cerkwi prawosławnej wybudowanej przez zaborcę na dzisiejszym placu Piłsudskiego w Warszawie nie ze względu na potrzeby duszpasterskie, ale dla pokazania, kto tu rządzi. Została zburzona po odzyskaniu niepodległości, też nie z powodów religijnych, ale właśnie na znak zrzucenia obcego jarzma.

Najważniejszym warunkiem dalszego postępu w dialogu międzyreligijnym i w ekumenizmie jest dzisiaj nawrócenie każdego z wyznawców do Boga. Tylko człowiek pojednany z Bogiem, a przez to i z samym sobą, może być narzędziem budowania jedności. Im bliżej będzie nam do Chrystusa, tym bliżej będzie nam do siebie nawzajem. I podobnie, im bardziej Żydzi wierni będą duchowi Tory, a muzułmanie duchowi Koranu, tym łatwiej będzie nam ze sobą rozmawiać i żyć. Warunkiem pojednania międzyreligijnego jest również pojednanie z własną wspólnotą religijną. Kiedy bowiem za moderowanie dialogu międzyreligijnego biorą się ludzie niereprezentatywni dla własnej wspólnoty religijnej, wtedy owocem nie będzie jedność, tylko dodatkowe podziały. Klasycznym przykładem tego jest sytuacja w Polskiej Radzie Chrześcijan i Żydów, kiedy jej najbardziej rozpoznawalną twarzą stał się ksiądz skłócony z własnym Kościołem. Jeśli zatem ma rację Kinga Dunin pisząca w „Gazecie Wyborczej”, że tzw. katolikom otwartym bliżej jest dzisiaj do ultrafeministek propagujących gender niż do abp. Hosera, to czyż nie pora na wewnątrzkatolicki ekumenizm? Choćby nawet miał się on okazać trudniejszy niż ten międzywyznaniowy i międzyreligijny.

Ks. Henryk Zieliński

Artykuł ukazał się na łamach Tygodnika "Idziemy"