Douglas Murray

Największe zagrożenie praw oraz bezpieczeństwa osób o odmiennych orientacjach seksualnych nie pochodzi z prawicy.

W styczniu 2016 roku angielski „Gay Times” opublikował niezdrowo fascynujący artykuł. Po ostatnich atakach w Paryżu oraz po tym, jak ISIS zrzucało gejów z dachów budynków, autor zadał pytanie: „Czy islam sam w sobie jest prawdziwym zagrożeniem dla społeczności gejowskiej?”. Czytelnicy mogą nie być zaskoczeni następnym zdaniem: „Odpowiedź jest prosta. Nie”.

Zgodnie z artykułem (autorstwa Thomasa Linga), w islamie nie ma niczego, co powinno martwić gejów. Ale co w takim razie – zapytacie na pewno – z tradycją islamską? Co z Koranem? Na szczęście, „Gay Times” odpowiada na to pytanie, naciskając, że Koran „nie mówi zupełnie nic” o byciu homoseksualistą. Uff, czyli można przejść do artykułów o diecie i siłowni?

Nie do końca. Powód milczenia Koranu na temat gejów, podany w artykule, jest taki: „Słowo ‚homoseksualny’ po prostu nie istniało, kiedy Koran został spisany”. No dobrze, ale co w takim razie z założycielem islamu, Mahometem i jego nakazem zabijania osób homoseksualnych? Nasz dzielny pisarz ominął ten hadis, ale wspomniał o innej „historii z jego życia”, w której jest napisane: „jeśli jeden mąż dzieli łoże z drugim, tron w niebiosach trzęsie się w posadach”.

Tak czy inaczej, po dotarciu do tej trudności dziennikarz „Gay Times” niezwłocznie przeskakuje do wygodniejszej kwestii biblijnych nakazów, dotyczących homoseksualizmu. Zapewniał on, że „bezwzględne i lekkomyślne stosowanie prawa szariatu przez Państwo Islamskie nie jest nieuniknioną konsekwencją islamu”. Autor przypomina o muzułmańskim członku parlamentu, który głosował za wprowadzeniem małżeństw homoseksualnych. Mówił też o tym, jak wspaniała jest praca grup „antyislamofobicznych” i o tępieniu tabloidów za publikację „negatywnych” wiadomości o muzułmanach. Całe to ćwiczenie z kazuistyki kończy się następująco:

„Może czas zaakceptować, że Państwo Islamskie ma bardzo mało wspólnego z naukami islamu. Może powinniśmy zacząć porównywać ich bojówkarzy do terrorystów, takich jak Anders Breivik, norweski zabójca wielu osób, motywowany przez wypaczone poglądy – a nie utożsamiać ich z całą, zróżnicowaną religią. Może wtedy społeczeństwo zaakceptuje islam i będzie wspierać tolerancję, na którą będą mogły patrzeć z dumą przyszłe pokolenia homoseksualnych muzułmanów”.

Za wiele tutaj tych „może”. Pozwolę sobie dodać kilka swoich. Może „Gay Times” i Thomas Ling się mylą? Może pokazują oni tylko to, jak powoli społeczności gejowskie na Zachodzie uczą się czegokolwiek na temat islamu? I może po Orlando więcej osób zda sobie sprawę z tego, że patchworkowy raj atomizmu społecznego, który nazywamy „różnorodnością”, jest piekłem, jakie sami sobie gotujemy.

Nie jest zaskakujące, że większość publikacji i głosów gejowskich skłania się ku lewicy. Z przyczyn historycznych – głównie z powodu sprzeciwu prawicy dla praw gejów – większość rzeczników homoseksualnych dalej uważa prawicę za swojego głównego oponenta. Przez wiele lat Pat Robertson był ich największym koszmarem. Jednak Pat Robertson przeciwstawiał się tylko małżeństwom gejowskim. Nie nawoływał do tego, żeby ludzie zrzucali nas z wysokich budynków.

Pomimo rosnącej świadomości tego, że właśnie tego chcieli islamiści, homoseksualni „rzecznicy”, publikacje i grupy w XXI wieku wciąż podzielają lewicowe mrzonki. Zalicza się do nich pogląd, że jako „mniejszość”, geje mają dużo wspólnego z innymi „mniejszościami”. To znaczyło, że geje są naturalnymi partnerami politycznymi i społecznymi nie tylko innych osób homoseksualnych, ale również osób niepełnosprawnych, mniejszości rasowych i religijnych, a nawet kobiet.

Oczywiście, taki pogląd jest idiotyczny. Czemu – nawet gdyby byli jednomyślni i mówili jednym głosem – mieliby mieć takie same obawy, co „wszyscy” ludzie z jedną nogą? Albo sikhowie? Albo muzułmanie? Żeby taki światopogląd miał sens, trzeba by było wierzyć, że istnieje jakiś dominujący, „patriarchalny” głos w społeczeństwie, że jest to jedyny blok zdolny do bigoterii, że wszystkie te minispołeczności powinny zjednoczyć się przeciwko temu wyimaginowanemu nurtowi.

Oczywiście taki pogląd upada nie tylko wtedy, kiedy przyjrzymy się bliżej głównym nurtom polityki. Upada on nawet, kiedy spojrzymy bliżej na politykę „mniejszości”. Wystarczy zapytać, czy ich interesy idą chociaż z grubsza w parze. Kto by pomyślał, że jedna mniejszość, muzułmanie, nie będzie gnębić innej mniejszości? Na przykład gejów.

Nawet pobieżne spojrzenie na świat muzułmański może tu pomóc, ale niewiele osób zwraca na to uwagę. Zorganizowane „gejowskie media” i „społeczność gejowska” przestały obserwować swoją lewą flankę, chociaż to właśnie przez nią weszli prawdziwi bigoci. Kiedy homofobia zaczęła znowu się szerzyć w społeczeństwach zachodnich, nie spowodowali jej „patriarchowie”, ale inna grupa „mniejszościowa”. Ta sama historia rozgrywa się na całym Zachodzie.

„Jak zwrócić uwagę na islamską homofobię, żeby nie zostać nazwanym "islamofobem"?”

Sondaż z kwietnia tego roku z Wielkiej Brytanii wskazywał, że pięćdziesiąt dwa procent tamtejszych muzułmanów chciało delegalizacji homoseksualizmu. To nie jest tylko „sprzeciwianie się małżeństwom gejów” albo „brak poparcia dla związków partnerskich”. Oni chcą, żeby geje byli zamykani w więzieniu. W Wielkiej Brytanii. W 2016 roku. Kiedy przychodzi co do czego, to w przeciwieństwie do „niedzielnej” homofobii, nie mamy do czynienia z problemem mniejszości muzułmańskiej. Mamy problem z większością muzułmańską.(…)

Pozostaje jeden większy problem. Co możemy zrobić? Jak chociażby zwrócić uwagę na islamską homofobię, żeby nie zostać nazwanym „islamofobem”? W końcu, co może być bardziej „islamofobiczne” niż krytykowanie podstawowych tekstów islamu, nauk założyciela ich religii oraz zachowania społeczeństw islamskich w dzisiejszym świecie? To problem podobny do islamskiego antysemityzmu. Jak Żyd może krytykować islamski antysemityzm, żeby nie zostać nazwanym „islamofobem”? Prosta odpowiedź jest taka, że nie jest to możliwe. Dlatego jedynym rozwiązaniem jest kłamstwo na temat tego, czego uczy islam i co myślą muzułmanie („Gay Times”) lub udawanie, że powszechna bigoteria zostanie pokonana tylko wtedy, kiedy pokonamy wszelką „bigoterię” we własnym sercu. To by pasowało islamistom.

Obecnie większość amerykańskich grup i publikacji gejowskich wciąż zaprzecza – z kilkoma wyjątkami – że taki problem istnieje. Dominacja haseł w stylu „nie poddawajmy się islamofobii” w mediach społecznościowych mocno na to wskazuje. Kolega, który był w Waszyngtonie w kawiarni gejowskiej bezpośrednio po strzelaninie w Orlando, opowiadał o panującej tam atmosferze: „Nic nie może wywołać naszej nienawiści”. Chociaż to całkowicie normalne, żeby nie nienawidzieć całej społeczności z powodu jednego zabójcy, jednak jest całkowicie głupie, żeby nigdy nie wnikać czy inni odpowiadają na naszą nieuwarunkowaną miłość dobrocią, czy nie.

Wróćmy na chwilę do tych „może”. Może wszystko się ułoży. A może nie. Może muzułmanie uznają swoje tradycje i zasady islamu za bardziej atrakcyjne od pomieszania liberalizmu współczesnego Zachodu. Może im więcej będzie muzułmanów, tym większa będzie homofobia. Tak samo jak im więcej jest muzułmanów, tym większy jest antysemityzm. Może liczba muzułmanów, którzy nienawidzą gejów i chcą ich albo wtrącić do więzienia, albo zrzucać z budynków będzie rosła, a nie malała w miarę rozprzestrzeniania się społeczności muzułmańskich na Zachodzie. I może dzieci imigrantów nie będą bardziej zintegrowane z Zachodem niż ich rodzice, lecz bardziej muzułmańskie. Może z czasem silna i pewna ideologia fundamentalistycznego islamu wygra z relatywistyczną ideologią zachodnią, pełną wątpliwości i multikulturalnego pomieszania. Jest to jak najbardziej możliwe.

Pewne jest tylko to, że patchworkowa różnorodność będzie się strzępić w najbliższych latach jeszcze bardziej. Nie dlatego, że na to wskazujemy, ale z powodu nieuniknionych prawideł rzeczywistości, takich jak te przez które ucierpiało Orlando.

Tłum. Veronica Franco, na podstawie: www.nationalreview.com

Douglas Murray – brytyjski pisarz, dziennikarz i komentator, redaktor „The Spectator” i jeden z dyrektorów konserwatywnego think-tanku Henry Jackson Society.