I wtedy zaczął się okres kolejnych procedur in vitro. Jedna, druga, trzecia próba… Jednak za każdym razem kończyły się one niepowodzeniem. W tym wszystkim czułam się jak marionetka! - mówi Kasia.

 

Z powodu niepłodności przeżywałam bardzo przenikliwe cierpienie, którego doświadczałam nawet w sferze fizycznej. Na zewnątrz wszystkim wydawało się, że jestem bardzo szczęśliwą i spełnioną kobietą – miałam wspaniałego męża, podróżowałam po świecie i robiłam karierę. Jednak wewnątrz przeżywałam ogromną pustkę. Przez dziewięć lat bezskutecznie starałam się o dziecko. Z tego powodu czułam się gorsza od wszystkich kobiet, ponieważ miałam poczucie, że nie potrafię zrealizować podstawowego zadania kobiety i dać mężowi potomstwo.

Wszystko zaczęło się już  na początku małżeństwa, kiedy okazało się, że choruję na endometriozę. Ponieważ z zawodu jestem lekarzem to doskonale wiedziałam, co to znaczy – w jajnikach miałam guzy i zrosty w brzuchu, z tego powodu szansa na to, ze kiedykolwiek będę cieszyć się macierzyństwem były znikome. Przez kolejne cztery lata przeszłam szereg bolesnych operacji i kuracji lekami hormonalnymi. Niestety nie przyniosło to spodziewanych rezultatów. Jednocześnie w tym czasie moja rodzina coraz usilniej namawiała mnie do „alternatywnego” rozwiązania – „skoro nie mogę mieć dziecka w naturalny sposób, to powinnam pójść na in vitro”. Moje obawy w tym względzie były gaszone przez  „racjonalne” uwagi, że przecież nie chce niczego złego, a pragnę mieć tylko kogoś, kogo mogłabym kochać. Dzisiaj wiem, że wtedy z posiadania dziecka uczyniłam sobie bożka. Tak bardzo pragnęłam je mieć, że wydawało mi się nieważna droga jaką to osiągnę. To było czymś w myśl zasady, ze „cel uświeca środki”.

I wtedy zaczął się okres kolejnych procedur in vitro. Jedna, druga, trzecia próba… Jednak za każdym razem kończyły się one niepowodzeniem. W tym wszystkim czułam się jak marionetka! Oddzielałam się od wszystkich rodzących się we mnie myśli i wątpliwości. Ciągle wewnątrz czułam, ze coś jest nie tak i nie powinnam iść tę tą drogą, ale od razu ucinałam te myśli i „racjonalizowałam” uczucia. Pamiętam, jak przychodziłam do poradni, gdzie pod znieczuleniem były pobierane moje komórki jajowe, potem wstrzykiwano mi zastrzyk… I było po wszystkim.

Jednak po trzeciej nieudanej próbie mąż stwierdził, że ma już dosyć uczestniczenia w tej całej procedurze. To był dla mnie bardzo trudny i bolesny okres, ponieważ coraz bardziej stawałam twarzą w twarz z moją bezradnością. Szanse na dziecko coraz bardziej nikły, a we mnie rodziła się coraz głębsza pustka. I w tym bardzo trudnym momencie spotkałam moją dawną koleżankę. Nie wiedziałam wtedy, że przeżyła w swoim życiu głębokie nawrócenie. Była promienna i tryskała radością, pomimo tego, że także miała liczne problemy, a mnie tą swoją postawą bardzo imponowała. Pomalutku zaczęłyśmy rozmawiać o moim problemie, a ja coraz bardziej uświadamiałam sobie rzeczy, które miałam w sobie do przepracowania. Przede wszystkim jednak zrozumiałam, że tylko Bóg może dać mi dziecko i jeżeli On tego nie będzie chciał to żadne procedury nie pomogą. Zaczęła także dochodzić do mnie prawda, że in vitro nie jest żadnym właściwym rozwiązaniem mojego problemu, a takze jakie zło się z nim wiąże. Coraz bardziej zbliżałam się do Boga, jednak przełomowy moment nastąpił, kiedy pojechałam na rekolekcje. To, co tam przeżyłam było niesamowite. Ten czas odmienił całe moje spojrzenie na życie. W końcu zrzuciłam na Boga cały mój balastr związany z niepłodnością. To było cudowne uczucie –  poczułam się wolna i lekka. W centrum był Bóg i Jego nieskończona miłość do mnie, a wszystko inne, wszelkie problemy, cały ból i żal odeszły w cień. Po prostu w zderzeniu z Jego miłością przestały istnieć. Czułam, że całe moje życie spoczywa w Jego kochających ramionach. Jednocześnie, gdzieś na dnie mojego serca pojawiła się pewność, że On da mi to upragnione dziecko.

Po powrocie z rekolekcji moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. W końcu poszłam do spowiedzi i wyznałam, że poddałam się procedurze in vitro. Kolejnym milowym krokiem było zaprzestanie zapisywania antykoncepcji moim pacjentkom, chociaż wiązało się to z róznymi trudnościami i napiętnowaniem w środowisku lekarskim. Pojechałam na kolejne rekolekcje… i poczęła się moja kochana córeczka. Byłam niesamowicie szczęśliwa. To, co wydawało mi się niemożliwe stało się rzeczywistością. Tyle lat bezskutecznie walczyłam o poczęcie dziecka, chwytając się jak tonący brzytwy nawet niegodziwych metod, a kiedy oddałam moje życie Bogu to on urzeczywistnił moje marzenie.

Dzisiaj wiem, że przez ten okres Bóg nauczył mnie wielu rzeczy. Przede wszystkim odkryłam Jego i tę nieskończoną miłość, którą ma względem nas. Po drugie dzisiaj wiem, jaki ból przeżywa każda kobieta, która boryka się z problemem niepłodności. Dzięki temu mogę zrozumieć moje pacjentki i umocnić je na duchu dzieląc się swoim doświadczeniem. Jednocześnie ten długi okres oczekiwania i moja w tym bezsilność pokazała mi, że każde dziecko jest Bożym darem. Jest ono cudem, które pochodzi od Tego, który jest Dawcą wszelkiego Życia i dlatego Zycie ludzkie musi być przyjmowane z ogromnym szacunkiem.  Dzisiaj dzięki Niemu mogę cieszyć się uśmiechem córeczki i macierzyństwem, jednocześnie zwracając swoja wdzięczność w kierunku Tego, który dał mi dziecko jako największy dar.

Kasia

Oprac. Natalia Podosek