Międzynarodowy konflikt na globalną skalę jest realny – twierdzą eksperci od wojskowości. I już dyskutują o incydentach, które doprowadzą do jego wybuchu. Inwazja zielonych ludzików na Łotwę, zatopienie brytyjskiego lotniskowca na Bałtyku albo zderzenie samolotów amerykańskiego i rosyjskiego – to tylko część z możliwych scenariuszy. Przewidują one również, że Polska znajdzie się w centrum tej światowej konfrontacji.

 

Przez pierwsze 20 dni wojny każdy z mieszkańców St. Petersburga będzie mógł otrzymać 300 gram chleba dziennie – ogłosił w tym tygodniu mer tego miasta. Nieco wcześniej ministerstwo ds. nadzwyczajnych zorganizowało na terenie całej Rosji ćwiczenia obrony cywilnej, które miały sprawdzić stan przygotowań do zwalczania pożarów i innych „skutków katastrof wywołanych przez człowieka”. Zaangażowanych zostało ponad 200 tys. specjalistów, a zasięg ćwiczeń objął 40 mln ludzi. Komunikatów na temat tego typu działań rosyjskich władz jest ostatnio nadzwyczaj dużo. Jeszcze więcej jest informacji o ofensywnych działaniach Rosji. W obwodzie kaliningradzkim zostały rozmieszczone rakiety Iskander, które mogą przenosić także ładunki jądrowe; w tym samym czasie Rosjanie wysłali na Morze Śródziemne okręty z podobnym arsenałem. Wiadomo też, że rosyjska baza w Syrii będzie miała stały charakter i uzyskała nowoczesną obronę przeciwlotniczą (mimo że ISIS nie posiada żadnego lotnictwa). Według rosyjskich mediów Kreml zabiega też o stworzenie podobnej bazy w Egipcie oraz ponowne uruchomienie baz w Wietnamie i na Kubie. We wrześniu dwa rosyjskie bombowce dalekiego zasięgu Tu-160 dotarły od strony Zatoki Biskajskiej do granicy z Hiszpanią. Z kolei na Dalekim Wschodzie nowo powstały dywizjon bombowców strategicznych ma odpowiadać na działania Amerykanów na Pacyfiku aż po Hawaje. Po co to wszystko?

"Amerykanie bombardują naszych chłopaków. Trzecia wojna światowa nigdy nie była tak blisko” – w ten dramatyczny sposób zakończył swoje ostatnie internetowe wystąpienie Aleksandr Dugin, ideolog rosyjskiego neoimperializmu. Ze względu na swoje wpływy na Kremlu Dugin nazywany bywa „Rasputinem Putina”, względnie jego „mózgiem”. Swoje ostatnie „orędzie” Aleksandr Dugin opublikował 20 września, czyli kilka dni po tym, jak amerykańskie lotnictwo zbombardowało pozycje wojsk prezydenta Baszara al-Asada, w wyniku czego zginęło 60 syryjskich żołnierzy. Amerykanie natychmiast przyznali się do pomyłki, ale zdaniem Dugina atak był zamierzony i działania USA mogły oznaczać wypowiedzenie wojny Rosji, która jest sojusznikiem al-Asada. „To zupełnie oczywiste, że Stany Zjednoczone przygotowują się do rozpoczęcia wojny przeciw Rosji. Potrzebują jej teraz, by przełożyć wybory albo w razie zwycięstwa Trumpa zmusić go do prezydentury w katastrofalnych warunkach” – mówił Aleksandr Dugin. Jego zdaniem wojna z Rosją potrzebna jest Ameryce nie ze względu na ewentualne zwycięstwo, ale po to, by „przedłużyć swoją dominację oraz odwrócić uwagę od serii porażek i zbrodni”. Ten „prorok nowego Imperium Rosyjskiego” od dawna propaguje tezę o nieuchronnym zderzeniu cywilizacji euroazjatyckiej (pod wodzą Rosji) i zachodniej (pod wodzą USA). Jednak dotąd prowojenna retoryka Dugina nie była tak konkretna. We wrześniu oceniał on, że jedyną szansą na pokój jest zwycięstwo Donalda Trumpa, który zakończy „wszechwładzę maniakalnych elit globalistycznych”. Tymczasem w ostatnich tygodniach notowania kandydata republikanów znacznie się pogorszyły, a wojennych wypowiedzi w różnych krajach znacznie przybyło. Stosując się do logiki Dugina: szanse na pokój tym samym znacznie spadły".

 

Czytaj więcej na łamach portalu Forsal.pl