Reżyser Agnieszka Holland udzieliła wywiadu "Gazecie Wyborczej". Mówi tam m.in. o akcji #MeToo i oskarżeniach pod adresem Kevina Spaceya o molestowanie.

"Sprośne dowcipy, gwizdanie, klepanie po tyłku, komplementowanie za cycki - to norma nawet w kręgach inteligenckich"-ocenia reżyserka. Zdaniem Holland, zwłaszcza w Polsce bardzo niski jest próg tego, co w relacjach damsko-męskich niedopuszczalne, a zachowania nieakceptowalne na Zachodzie, często są w naszym kraju tolerowane. Nawet w środowiskach liberalnych...

"Po reakcjach na akcję  widać, jak wielu mężczyzn dziwi to, że coś, co oni uważają za pełne wdzięku zaloty, upokarza dziewczyny"- uważa rozmówczyni "GW". 

Agnieszka Holland uważa również, że Donald Trump został prezydentem USA w wyniku "populistycznej reakcji" na nawarstwienie poprawności politycznej.

"W pewnym sensie to właśnie Trump wprowadził do świadomości Amerykanek i niektórych Amerykanów kwestię walki płci"- oceniła reżyserka. Jak dodała, po zwycięstwie Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich, największe protesty organizowały właśnie kobiety, które teraz "chcą wyjść ze schowka".

"Nie ma zgody na to, abyśmy były traktowane przedmiotowo, do czego dąży polityka trumpoidalna i kaczyńskoidalna"- podkreśliła. Cóż, ten fragment wypowiedzi reżyserki pokazuje, że jeżeli ktoś nie ma prawdziwych problemów, musi je wymyślać...

Jeżeli ktoś polskie kobiety traktuje przedmiotowo, to właśnie grupy czarnoprotestowych feministek, które uzurpują sobie prawo do wypowiadania się w imieniu wszystkich kobiet w naszym kraju i wywierają psychologiczną presję na te, które nie popierają ich chorych postulatów i nie chcą brać udziału w ich wydarzeniach.

ajk/Gazeta Wyborcza, Fronda.pl