Henryk Jagielski, jeden z najbardziej zasłużonych działaczy „Solidarności” i głównych organizatorów strajku w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku w komentarzu udzielonym dla portalowi Fronda.pl podzielił się kilkoma faktami dotyczącymi działalności Lecha Wałęsy w tamtym okresie oraz przedstawił swoje odczucia odnośnie do sprawy teczek TW „Bolka”.

 

Jagielski stwierdził, że zarówno on, jak i inni zasłużeni działacze „Solidarności” nie mają wątpliwości co do prawdziwości dokumentów znalezionych w mieszkaniu generała Kiszczaka:

„Teraz naukowcy mają badać te akta i ich prawdziwość, ale my ludzie „Solidarności” wiemy najlepiej, jak było. Gdy się patrzy na te wydarzenia z perspektywy czasu, widać wyraźnie, że wiele zachowań Wałęsy wskazywało na to, że współpracował z SB”

Wspomniał przy tym o sprawie „budki dla dziennikarzy”:

„Pamiętam, że to on zaproponował, żeby ufundować specjalną budkę dla dziennikarzy, którzy mieli przyjeżdżać do Stoczni i relacjonować wydarzenia. Potem się okazało, że niektórzy z tych „dziennikarzy” nigdy niczego nie opublikowali, tylko zbierali informacje. Sam udzielałem „wywiadów” dwa razy, a za trzecim razem zorientowałem się, że coś tu nie gra i odmówiłem”

Zdaniem Jagielskiego Wałęsa mógł donosić na więcej osób, niż to wynika z dokumentów IPN:

„Według mnie Wałęsa donosił nie tylko na ludzi z wydziału W-4, ale na o wiele więcej osób. Myślę, że mogło być około pięćdziesiąt osób, na które donosił. Nie tylko na mnie, ale również na Józka Szylera i wielu innych. Dziś już niestety niewielu z nas żyje”.

Opozycjonistę szokuje fakt, że wciąż wielu ludzi niedowierza, że TW „Bolek” to Wałęsa:

„To dla mnie niezrozumiałe i szokujące, że dziś niektórzy ludzie nie wierzą w prawdziwość tych dokumentów. Czy Czesław Kiszczak trzymałby w szafie fałszywe dokumenty? Po co? Trzymał je po to, żeby się zabezpieczyć. Nie wiem, co ludzie mają w głowie, że niedowierzają w prawdziwość tych materiałów. Czy oni widzą i słyszą inaczej? Jest tyle dowodów na agenturalną przeszłość Wałęsy, że dziś nie można mieć żadnych wątpliwości”.

W opinii Jagielskiego sam Wałęsa nigdy nie przyzna się do tego, co zrobił:

„Znając Lecha Wałęsę, nigdy się nie przyzna i do końca będzie twierdził, że tak nie było. Ten człowiek nigdy się nie przyzna do tego, co zrobił, nawet jeżeli jest to jasno napisane w dokumentach. Przecież przez tyle lat od czasów „Solidarności” usilnie powtarzał, że to on jeden obalił komunizm, że nikt inny się nie liczył. „Solidarność to ja! Ja, ja, ja…” – to jest mówienie Lecha Wałęsy i tak będzie nadal. A gdzie jest te dziesięć milionów ludzi, które go popierało w tym czasie? Jak można tak bezczelnie kłamać i jak długo to może trwać?”

Przypomniał też zdarzenie z początku strajku w Stoczni Gdańskiej związane z wyborem przewodniczącego strajku:

„Wałęsa kłamał od samego początku przez cały okres strajku, ukrywając prawdę. Pamiętam przy tym, że kiedy w 1980 roku rozpoczął się strajk i zawiązał się komitet strajkowy, chcieliśmy wybrać przewodniczącego. Marek Mikołajczuk powiedział, żeby zrobić w tej sprawie głosowanie. Wtedy odezwał się Wałęsa, mówiąc „ja już jestem przewodniczącym!”. Stwierdził, że on już został wybrany na przewodniczącego i jest przywódcą strajku. Mówiąc szczerze, nikt tego wtedy nie kwestionował, wszyscy stwierdziliśmy „A, chcesz być, to bądź”. W tamtych czasach nie przywiązywaliśmy do tego wagi, nie miało to takiego znaczenia, ważny był sam strajk”.

Jagielski wspominał również, że w przeciwieństwie do Anny Walentynowicz Wałęsa nie chciał wrócić do pracy na wydziale W4:

„W sprawie Anny Walentynowicz i jej ponownego przyjęcia do pracy rozmawialiśmy z dyrekcją bardzo długo, chyba około dwanaście godzin. Walentynowicz zresztą chciała tylko dopracować do emerytury, a i tak te rozmowy były bardzo trudne. Ostatecznie zgodzono się, by wróciła na ten sam wydział. Natomiast Wałęsa został zwolniony z wydziału W-4, gdzie pracowało 500 osób. On jednak stwierdził, że nie chce iść z powrotem do tego wydziału. Pamiętam, że byłem bardzo zdziwiony, że nie chce wrócić do pracy na W-4, tylko chciał iść na inny wydział gdzie pracowało mniej osób. „I Ty chcesz być przywódcą?” – pytałem. Czemu chciał iść na inny wydział? Ciężko powiedzieć. Może uznał, że tam będzie miał więcej czasu, by pisać donosy”

Powiedział również o rozmowie, której treść miała zostać przekazana SB:

„Ludzie się czasem dziwią i pytają mnie, skąd ja to wszystko wiem. No jak to skąd? Przecież ja tam byłem, byłem z nim, byłem w Stoczni i widziałem to wszystko! Pamiętam np. taką sytuację – zbliżał się pierwszy maja. Gdzieś na schodach Wałęsa zatrzymał mnie i pytał, co robimy w związku z tym świętem. Powiedziałem mu jak ja to widzę i jakie miałbym w związku z tym plany. Przy naszej rozmowie nie było żadnych świadków, a po kilkudziesięciu latach treść tej rozmowy jest zapisana w dokumentach [TW „Bolka” przyp. red.]! Czy trzeba tu coś więcej udowadniać?"

Zdaniem Henryka Jagielskiego sprawa Wałęsy jest tak jasna, że ten temat możemy uznać za zamknięty:

„Wałęsa chciał się oczyścić, organizując debatę z IPN. Co to w ogóle był za pomysł? On miałby siedzieć i dyktować innym, co i kiedy mają mówić? Chciał, żeby ostatnie słowo należało do niego. To bulwersujące. Mógłby powiedzieć prawdę i się przyznać, ale to się nie stanie. Dość polskie społeczeństwo i my wszyscy zapłaciliśmy za to, co robił. Pora nareszcie raz powiedzieć prawdę i skończyć ten temat. Temat „Bolka”. Wałęsa „Bolkiem” był i „Bolkiem” pozostanie. Nie ma tu nic więcej do tłumaczenia”.

emde/Fronda.pl