Grzegorz Strzemecki


Musimy strząsnąć ze zdrowego drzewa naszego państwa PiS-owską szarańczę - zagrzewa swoich do boju lider PO, Grzegorz Schetyna. Jest jednym z szeregu polityków PO, który już wskazał więzienie jako przeznaczenie polityków PiS. PiS to rak - wtóruje mu Leszek Balcerowicz, ekonomiczny guru III RP (o jednej z jego "zasług" pisałem TUTAJ). Wojciech Sadurski jako prawniczy autorytet zapowiada delegalizację PiS. To samo głoszą dziennikarze i celebryci: Zdrajcy! woła aktor Olgierd Łukaszewicz. Bartosz Wieliński z GW porównuje metody PiS do hitlerowskich. Pisarka Manuela Gretkowska porównuje Polskę do zapijaczonego faceta, bo większość zagłosowała na PiS. Tak większość to "PiSiorski motłoch" - jak kulturalnie go określa prof. Friszke. Ci ludzie pójdą do piekła mówi (oczywiście o PiS) reżyser Andrzej Saramonowicz. Wydestylowanym złem nazywa prezesa PiS pisarka Maria Nurowska i szpileczkami voodoo próbuje wyczarować wylew i paraliż Stanisława Piotrowicza. "Tylko" wylew i paraliż, bo od zabicia go odwiodła ją Agnieszka Holland, która chwali się, że w młodości uśmierciła tak dwie osoby. Teraz złagodniała: chce tylko żeby było tak jak było, bo PO zapewniła Polsce kilka dobrych lat, zaś PiS zarządza strachem i nienawiścią, a jego wódz jest wsobny, mściwy, plemienny, narcystyczny (pewnie w ukryciu wbija szpileczki laleczce Tuska - GS).

To zaledwie kilka przykładów, bo lista tego typu zachowań tzw. elity i jej partii jest bardzo, bardzo długa.

Plaga szarańczy?

Czym właściwie jest ta szarańcza? Siała gospodarcze spustoszenie w czasach, kiedy rolnictwo stanowiło podstawę gospodarki. Do jakiego gospodarczego spustoszenia przyczyniły się rządy PiS? Dla przykładu przyjrzyjmy się sumie ściąganych podatków, bo pełny skarb to podstawa (choć nie gwarancja) dobrego funkcjonowania państwa. Jest to zarazem temat na czasie, ze względu na walkę z osławioną vat-owską luką. Na podstawie oficjalnych sprawozdań z wykonania budżetu w latach 2000-2017 (dostępnych TUTAJ) można sporządzić wykres pokazujący dochody podatkowe w poszczególnych latach.

Zielone prostokąty zaznaczają w przybliżeniu czas rządów PiS od 31.10.2005 do 16.11.2007 oraz od 16.11.2015 do dziś (w odniesieniu do punktów na wykresie jako zamykających rok, a nie do skali poziomej osi). Obszar między nimi to oczywiście czas rządów PO-PSL. Przedtem rządziła SLD (od 19.10.2001 do 31.10.2005), a jeszcze przedtem AWS. Rzecz jasna oceniając pracę rządów trzeba pamiętać, że przejęcie władzy pod koniec roku wymusza realizowanie budżetu zaplanowanego przez poprzedników, jednak daje wpływ na jego realizację. Co do ściągania podatków, to trwa ono jeszcze kilka miesięcy następnego roku, więc nowy rząd ma szansę jakoś się wykazać.

Zauważmy, że dochody podatkowe w roku 2005 r. wyraźnie wzrosły. Na ile to zasługa SLD, które rządziło do 31.10.2005, a na ile PiS, które rządziło ostatnie 2 miesiące tego roku? Nie wiem. Wzrost dochodów jest jednak wyraźny, podobny jest w 2006 r. i jeszcze wyższy w 2007, w którym ostatnie półtora miesiąca rządziła koalicja PO-PSL. Dochody wzrosły jeszcze w 2008 r., pierwszym roku rządów Tuska. Potem następuje spadek i średnio rzecz ujmując, wyraźne spłaszczenie wzrostu dochodów podczas rządów Platformy.

Z początkiem następnego okresu rządów PiS następuje znowu wyraźny wzrost dochodów podatkowych w 2016 r. Skok między rokiem 2016 a 2017 to 42,2 miliardy zł uzyskane w znacznej mierze dzięki ukróceniu vatowskich przekrętów.

Podsumujmy wzrost dochodów podatkowych podczas trwania kolejnych rządów (pamiętając oczywiście, że to pewne przybliżenie ze względu na trudną do ścisłego określenia odpowiedzialność za "graniczne" lata budżetowe):

Przez 3 lata rządów SLD (2001-2004) wzrosły one o 16,5 mld zł (średnio 5,5 mld zł/rok)

Przez 2 lata rządów PiS (2005-2007) wzrosły o 50,5 mld zł (średnio 25,25 mld zł /rok)

Przez 7 lat rządów PO-PSL (2007-2014) wzrosły o 48,4 mld zł (średnio 6,9 mld zł/rok)

Przez 2 lata rządow PiS (2015-2017) wzrosły o 55,5 mld zł (średnio 27,75 mld zł/rok).

Jak widać za rządów PiS dochody podatkowe rosły od 4 do 5 razy szybciej niż za rządów SLD (zależy które lata porównujemy) i 3,7 do 4 razy szybciej niż za rządów PO. Dodajmy do tego cały szereg innych ważnych parametrów gospodarczych, np. znacznie zredukowany deficyt budżetowy, zatrzymany wzrost zadłużenia skarbu państwa, wysoki, sięgający obecnie 5 % wzrost PKB (kwartalny rok do roku; jaki będzie roczny - to się okaże), bardzo niskie bezrobocie. Wszystko to pokazuje, że sprawy państwa mają się pod wieloma względami znacznie lepiej niż za rządów Platformy.

Taka konstatacja nie musi wcale oznaczać bezkrytycznej aprobaty dla wszystkich działań obecnego rządu. Nie zmienia to jednak faktu, że mówienie na najwyższym diapazonie o szarańczy, katastrofie itp. to przejaw kompletnego oderwania od rzeczywistości, nie mający nic wspólnego z jej racjonalnym oglądem.

Przyczyny hejtu i furii "elit" - narzucająca się hipoteza

Skąd się to bierze? Skąd ta fala bezrozumnego i bezpodstawnego hejtu? Przeanalizujmy przytoczony wcześniej wykres. Uzupełniliśmy go graficznie, aby ukazać pewne ważne zjawisko. 

Biegnąca wzdłuż wykresu począwszy od 2007 r. fioletowa linia prosta obrazuje uśredniony przebieg dochodów podatkowych w czasach rządów PO-PSL (łączy ona dochody z lat 2007 i 2015). Przedłużenie tej linii na lata 2015-2017 i dalej obrazuje hipotetyczne dochody podatkowe, gdyby nadal działał rząd PO-PSL lub podobny (takie przewidywanie dalszego przebiegu funkcji nazywamy ekstrapolacją). Dodajmy, że w 2011 r. wzrost pkb wyniósł 5%, ale jak widać wpłynęło to nieznacznie na wzrost dochodów.

Czerwona strzałka o dwóch grotach umieszczona przy roku 2017 pokazuje różnicę między faktycznymi dochodami podatkowymi osiągniętymi w tym roku przez rząd PiS, a dochodami, które osiągnąłby rząd PO-PSL, gdyby dalej działał tak jak w latach 2007-2015. Strzałka tej samej długości umieszczona została również przy początku układu współrzędnych, co pokazuje że różnica ta odpowiada kwocie około 40 mld zł. To kwota, której najprawdopodobniej NIE zebrałby w podatkach rząd PO-PSL. Ta właśnie kwota trafiłaby do kieszeni vatowskich mafii i innych niepłacących podatków podmiotów gospodarczych.

Tego rzędu kwoty od szeregu lat trafiały co rok do ich kieszeni, ulokowanych najprawdopodobniej za granicą, pewnie tam, skąd rozlega się największe antypolskie ujadanie, tj. w Niemczech (ciekawe, czy analitycy, a przede wszystkim prokuratorzy to badają?). Jeśli proceder obejmował lata 2008-2016 (9 lat), to mógł dać jego beneficjentom dochody rzędu setek miliardów złotych (9x40 daje 360 mld zł, choć oczywiście nie zawsze musiało to być 40 mld zł). A przecież są jeszcze inne sposoby i kanały drenowania Polski, które obecny rząd próbuje lub planuje ukrócić.

Systematyczne drenowanie takich kwot to wymowne świadectwo półkolonialnego statusu kraju i jego rządu. Wymowne temu świadectwo dało określenie z Der Spiegel sprzed paru lat o łatwym w hodowli Tusku, potwierdzone ostatnio słowami Pawlaka, że Niemcy kupili sobie Fakt, Newsweek, Onet, żeby mieć większy wpływ na Tuska. Na przypominanie faktów potwierdzających dyspozycyjność Tuska wobec Niemiec nie ma tu miejsca. Niektórzy mówią wprost, że możemy być tylko Rosją albo Niemcami. Ja chcę do Niemiec - mówi autor tego credo Marcin Meller. Jak to wymownie pokazuje zakłamanie cukierkowego obrazu partnerstwa w UE.

Jest oczywiste, że ludzie operujący takimi kwotami mają gigantyczne możliwości, że utrata takich dochodów musi dla nich być bolesna i że taki ból skłania ich do usunięcia przeszkody uniemożliwiającej kontynuowanie tego procederu (tj. rządu PiS), że zrobią wszystko, by zainstalować w Polsce z powrotem rząd, który im to umożliwi.

Ile pieniędzy mogą zainwestować przywrócenie status quo ante? (słynne żeby było tak jak było Agnieszki Holland) Jeden? Dwa? Pięć? Dziesięć miliardów zł? Ilu polityków, "autorytetów" moralnych, ekonomicznych i prawniczych, ilu ekspertów, sędziów, adwokatów oraz ich stowarzyszeń, ilu naukowców wszech nauk i ich think-tanków, ilu dziennikarzy, intelektualistów, artystów i celebrytów wszelkiej maści można kupić za choćby 1 miliard zł? Jeśli komuś szwankuje wyobraźnia, podpowiadam: jeżeli każdemu damy 1 mln zł, to starczy nam na tysiąc takich "lobbystów".

Propaganda

Mechanizm werbowania tzw. agentów wpływu jest oczywiście bardziej złożony, nie powstaje z dnia na dzień i nie wszystkich się kupuje w dosłownym znaczeniu tego słowa. Oprócz opłaconych "autorytetów" działają "niezależne" media powtarzające w nieskończoność przekaz tychże "autorytetów". Działa środowiskowy konformizm (patrz eksperyment Solmona Ascha - TUTAJ) i całkiem indywidualna głupota, bezmyślność lub nikczemność. Światli inteligenci mają zapewne na półce "Europę" Normana Daviesa. Na stronie 540 (w wydaniu z 2006 r.) znajdą w niej kapsułę pt. Propaganda, która daje świetny ogólny opis mechanizmu uruchomionego obecnie w Polsce przeciwko Polsce. Sam Norman Davis już dawno stał się częścią tego mechanizmu. Wszystkie te napaści mają wsparcie politycznej siły i "autorytetu" instytucji UE, której politycy są zapewne również pod wpływem owych sił operujących dziesiątkami i setkami miliardów złotych.

Casus p. Ludmiły Kozłowskiej pokazuje jak "obronę polskiej demokracji i praworządności" wspiera rosyjska piąta kolumna. Prawdę mówiąc dziwiłbym się gdyby było inaczej.

Tak zmotywowane i sformatowane "autorytety" wszech nauk i sztuk przekonują ze wszystkich sił, wbrew wszelkim faktom i wbrew jakiemukolwiek zdrowemu rozsądkowi, że rządy PiS przynoszą katastrofę (może tak, tylko dla kogo?), że politycy PiS i jego elektorat mają wszelkie najgorsze cechy i motywy, że to "szarańcza", "motłoch", "mohery", "wydestylowane zło".

Sędziowie i prawnicy pomstują na łamanie Konstytucji i prawa w ogóle, z góry wysyłając PiS-owców do więzienia (kradzież dziesiątków i setek miliardów rocznie z budżetu oczywiście jest zgodna z prawem i Konstytucją i za to wsadzać do więzienia nie wolno!) O bzdurności tych zarzutów pisałem nie raz, np. TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ, ).

"Autorytety moralne" i artyści biadolą nad niegodziwością i nieestetycznością PiSu (oczywiście drenowanie publicznych miliardów jest godziwym i przepięknym zajęciem, zaś używanie przytaczanych tu epitetów pod adresem przeciwników politycznych jest jeszcze piękniejsze i świadczy o niezwykłej elegancji i kulturze). W nieskończoność powtarzają brednie, że dławi się wolność, choć cały ich powtarzany po tysiąckroć w mediach hejt jest najlepszym dowodem na to jaka wolność panuje w Polsce (a zarazem jak Polacy z niej korzystają).

Konformizm i atrofia samodzielnego myślenia

Który artysta czy celebryta będzie miał odwagę wychylić się z tego zgodnie gęgającego stada? Przedtem musiałby przyznać się do błędu przed samym sobą i wyprowadzić swoje myślenie z kolein rozjeżdżonych bzdurami i bezustannie powtarzanymi inwektywami. Każdemu trudno jest przewartościować swoje myślenie. Tym trudniej musi przychodzić to celebrytom o napompowanym przez "sławę" ego. Musiałby przecież przyznać, że jacyś polityczni macherzy poszczuli go prostackim "bierz PiS!", a on/ona, jak dobrze wytresowany brytan rzucił się aby zagryźć.

Trwa więc nagonka na "szarańczę PiS", ale jak na razie kończy się na ujadaniu, bo demos dał totalnej opozycji za mało głosów, by można było zagryźć, wytrzebić szarańczę, wyciąć "raka" i "dorżnąć watahy". Ale jeśli anty-PiS-owski jazgot przyniesie pożądany skutek i demosowi się odwróci, to tym razem politycy z celebrytemi zagryzą PiS na śmierć, żeby jego rządy i ich skutki (np. w postaci wzrostu dochodów podatkowych) nie mogły się powtórzyć. Znowu będzie tak jak było. Polska wróci na fioletową prostą dochodów podatkowych, a celebryci będą zachwyceni. Walcząc o popularność w mediach, na ściankach, twitterze i fejsbuku, nie dopuszczą myśli, że Polska wróciła do półkolonialnego statusu, albo zwyczajnie będą to mieli w tzw. głębokim poważaniu.

W końcu co ich obchodzi Polska?

Niebezpieczna degrengolada

Przecież Polska jest jak zapijaczony facet (jak mówi Manuela Gretkowska), zaś Polacy (przynajmniej ci głosujący na PiS - GS) są niedouczeni, wystaje im słoma z butów (jak ładnie ujął Olgierd Łukaszewicz). Jerzy Stuhr wstydzi się że jest Polakiem i każe żonie za granicą cicho mówić po polsku. Andrzej Chyra, mówi jedynie że "jest z Polski", ale "nie mówi, że jest Polakiem, bo go to w ogóle nie interesuje". Kto przyzwoity przyzna się do Polski, która sama wybrała "kierunek dyktatorski i autorytarny", jak określił obecne próby wyrwania się z półkolonialnego statusu człowiek z marmuru i żelaza (czy naprawdę jest z tej materii?). Pogarda dla Polski, Polaków i patriotyzmu jest po prostu trendy, odwoływanie się do narodowego interesu to świadectwo bycia "PiSiorskim motłochem ". Tak myśli i czuje "elita" i ci co za nią podążają. Zaczęło się od czasów brzydkiej panny na wydaniu Bartoszewskiego, ale obecnie posunęliśmy się już dalej.

Kształtowanie poglądów na PiS i polską rzeczywistość na podstawie i w zgodzie z retoryką Schetyny, Balcerowicza, Sadurskiego, Friszkego, Nurowskiej, Holland, Stuhra i im podobnych to świadectwo niewyobrażalnej atrofii myślenia zastąpionego konformizmem programowanym gdzieś poza Polską i przeciw niej. Ta atrofia w największym stopniu dotknęła tzw. postępową i światłą inteligencję. Niestety w przytłaczającej większości przypadków atrofia ta wygląda na całkowicie nieuleczalną. I to jest prawdziwa katastrofa, a jej konsekwencje mogą być opłakane. To naprawdę dużo gorsze od "PiS-owskiej szarańczy".