Orbán od początku dojścia do władzy próbuje realizować podmiotową politykę w interesie swojego kraju. Naruszył w ten sposób interesy co najmniej kilku grup.

 

W pierwszej kolejności – ponieważ zastał kraj zupełnie zrujnowany przez postkomunistów – postanowił ratować finanse i doprowadzić do zwrotu gospodarczego. Radykalnie obniżył podatki małym i średnim przedsiębiorcom, wprowadził wiele zapisów ułatwiających prowadzenie rodzimego biznesu, ale zarazem obłożył kryzysowym podatkiem wielkie firmy telekomunikacyjne, energetyczne i handlowe oraz banki, a to wszystko sieci z kapitałem zachodnim, więc Orbán bardzo mocno naruszył ich interesy. Naraził się wielkiemu kapitałowi. Jakiś czas temu Igor Janke opisywał w „Rz” spotkanie ambasadorów z Europy Zachodniej w Budapeszcie na naradzie, jak zaszkodzić Orbánowi za to, że naruszył interesy ich koncernów. Wiadomo, że wielki kapitał, często powiązany z mediami, ma olbrzymią siłę oddziaływania, kreowania czyjegoś wizerunku, czy też przeprowadzania ataku wykorzystując firmy ratingowe, które oceniają stan gospodarki i jej wiarygodność.

 

Druga grupa, której naraził się Orbán, to europejska lewica. Dlaczego? Premier Węgier próbuje realizować wizję państwa opartą na fundamentach chrześcijańskich, odwołuje się do tradycyjnych wartości, czego wyrazem było choćby odwołania się do Boga w Konstytucji Węgier, zapis o tym, że małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny, czy o tym, że życie podlega ochronie od momentu poczęcia. Oczywiście wywołało to furię, zarówno socjalistów, jak i lewicowych liberałów, którzy zasadniczo znajdują się w Europie w pewnej ofensywie ideologicznej. Dlatego Orbán stał się ich wrogiem publicznym numer jeden – pokazał, że możliwe jest w sferze publicznej odwojowanie utraconego terenu.

 

Obozowi socjalistycznemu Orbán naraził się z jeszcze jednego powodu – gwałtownie potępił system komunistyczny i zdecydowanie dążył do rozliczeń ludzi odpowiedzialnych za zbrodnie komunistyczne na Węgrzech i doprowadzenie kraju do ruiny.

 

Kolejna grupa, której naraził się Orbán, to eurobiurokraci, którzy mają swój własny, ideologiczny projekt zbudowania Europy według jednego, odgórnego modelu. I nagle okazuje się, że premier Węgier, próbując prowadzić podmiotową politykę, wchodzi w kolizję z tymi zamysłami Brukseli. Uzyskując 68 proc. głosów – to trzeba podkreślać – Orbán dostał mandat do przeprowadzenia daleko idących zmian w państwie. Większość Węgrów miała poczucie, że model postkomunistyczny, który panował po '89 roku wyczerpał się i trzeba zacząć budować państwowość na nowo, na zdrowych fundamentach. Kiedy Orbán zaczął prowadzić taką politykę, zaczęło to wywoływać niezadowolenie eurobiurokratów, którzy mają zupełnie inne pomysły.

 

Orbán bardzo mocno naraził się też Rosji, ponieważ próbuje odzyskać niezależność energetyczną Węgier. Udało mu się odzyskać akcje węgierskiego koncernu MOL, będące w posiadaniu rosyjskiego Surgutnieftiegaz. Niedawno aresztowano trzech, wysoko postawionych węgierskich polityków oskarżonych o szpiegostwo na rzecz Rosji: byłego minista bezpieczeństwa narodowego, byłego szefa kontrwywiadu i byłego szefa biura bezpieczeństwa narodowego. Postaci kluczowe dla bezpieczeństwa państwa zostały zidentyfikowane jako szpiedzy Rosji. Orbán próbuje przeciwstawić się rozszerzaniu rosyjskiej strefy wpływów w Europie Środkowej, więc oczywiście naraża się zarówno Rosji, jak i różnym filorosyjskim środowiskom na Węgrzech i w Europie.

 

Na kanwie zamieszania wokół Węgier rodzi się pytanie o granice podmiotowości państwa narodowego w UE, bo okazuje się, że można zdobyć władzę, nie mając ku temu żadnych, albo bardzo niewielkie, instrumenty. Okazało się, że cały ustrój jest tak skonstruowany, że większość decyzji, mających wpływ na losy państwa, tak naprawdę nie zależy od rządu, który pozostaje jakby ubezwłasnowolniony względem całej sieci powiązań, zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych. To, co robi Orbán, jest próbą odzyskania pewnej sterowności przez państwo, uzyskania podmiotowości. Oczywiście, to się również spotyka z kontrakcją ze strony różnych ciał unijnych. Wynik tego starcia będzie testem na to, czy niezależną politykę w Europie mogą uprawiać tylko wielcy, tacy jak Francja, Niemcy i Wielka Brytania, czy też jest szansa dla mniejszych krajów.

 

Ze wszystkich badań socjologicznych czy politologicznych wynika, że jeżeli rząd chce przeprowadzić jakieś zmiany, to musi to zrobić jak najszybciej po objęciu władzy, i co więcej – powinny być one jak najgłębsze. A ponieważ całe państwo znalazło się w totalnym kryzysie, tak naprawdę wszystko wymagało zreformowania, stąd rozległość reform Orbána. Do nas przedostają się przede wszystkim doniesienia o ustawie medialnej albo o reformie Trybunału Konstytucyjnego. A tak naprawdę, to tylko dwie z kilkudziesięciu sfer, które w tej chwili podlegają przeobrażeniom na Węgrzech. To, co nas dociera, to zaledwie ułamki informacji.

 

Oczywiście, kiedy przeprowadza się tak wiele, tak dogłębnych zmian, w tak krótkim czasie, to nieuchronne są pewne pomyłki, niedopatrzenia, czy błędy, jakie nastąpiły. Powiedzmy jednak sobie szczerze – nawet takie uszczerbki nie usprawiedliwiają skali zmasowanego ataku na Orbana. Jego poprzednik Gyurcsány nagminnie łamał prawo: wysyłał wojsko i policję przeciw obywatelom, tłumił demonstracje, sam przyznawał, że okłamywał swój naród, jego rządy były oparte na kłamstwie, permanentnie fałszował dane wysyłane do UE dot. stanu gospodarczego Węgier. Wtedy nie było żadnej reakcji ze strony UE. Wszystko to było przyjmowane ze swoistym spokojem, chociaż katalog win Gyurcsány'a wielokrotnie przewyższał to, co robi Orban. A teraz Węgry są przedstawiane jako zagrożenie numer jeden dla Europy. Myślę, że w tej retoryce kryje się strach przed tym, że ten konserwatywny projekt Orbana może odnieść sukces.

 

Rozmawiała Marta Brzezińska