Do skrzynek mailowych wielu osób dotarł ostatnio mail od jednej z sieciowych „klinik leczenia niepłodności”. Adresowany jest on wyłącznie do pań między 18. a 32. rokiem życia. Chodzi o oddanie komórki jajowej potrzebującej parze. Oferty dla dawczyń materiału genetycznego ma dziś już każda klinika zajmująca się in vitro. Wszystko oczywiście opisane jest pięknie jako „honorowe dawstwo”, nasuwające od razu skojarzenie z „honorowym krwiodawstwem” – ideą piękną i szlachetną, ratującą życie wielu osobom. „Dzieląc się komórkami jajowymi możesz pomóc innym osobom spełnić marzenia o rodzinie” – pisze jedna z klinik. „Przekaż dar życia” – przekonuje inna. A jeszcze apeluje: „Dzięki Tobie powstanie nowe życie”. Uff, od razu człowiek czuje się lepiej, jak pomyśli, ile dobra może uczynić.

Honorowe dawstwo komórek jajowych tym jednak różni się od honorowego krwiodawstwa, że po pierwsze nie ratuje ono życia, a po drugie, patrząc uczciwie, do końca takie honorowe nie jest. Jako że to procedura wymagająca znacznie więcej zachodu niż honorowe krwiodawstwo czy nawet dawstwo nasienia, trzeba  w  jakiś sposób zachęcić potencjalne dawczynie. Jak je najlepiej skusić? Średnia krajowa wystarczy. Za oddanie komórki jajowej przysługuje bowiem rekompensata – w zależności od kliniki cena jest różna, nie mniejsza jednak niż 3 tysiące złotych. Jako że handel komórkami rozrodczymi jest zakazany, kliniki znalazły więc świetny wybieg. Paniom, które się zgłoszą i pomyślnie przejdą kwalifikacje, przysługuje rekompensata za poświęcony czas i ryzyko powikłań. Za sumę tę kliniki kupują zresztą nie tylko materiał genetyczny, ale i święty spokój. Dawczynie bowiem, podpisując specjalne oświadczenie, zwalniają pracowników danego ośrodka z wszelkiej odpowiedzialności związanej z ryzykiem wystąpienia komplikacji czy powikłań. Jeśli coś pójdzie nie tak, cale ryzyko biorą na siebie, o żadnym odszkodowaniu mowy być nie może.

Podchodząc do procedury dawstwa, trzeba powikłania mieć na uwadze, bo mogą one nieświadomą, a chętną zarobku kobietę kosztować sporo. Żeby bowiem wyprodukować odpowiednią liczbę komórek jajowych, poddawana jest ona stymulacji jajników (dostaje w tym celu kilkanaście zastrzyków). Procedura ta skutkować może chociażby syndromem hiperstymulacji  jajników, który w zależności od postaci może objawiać się wodobrzuszem, trudnościami z oddychaniem czy problemami zatorowo-zakrzepowymi.

Dawczynią komórek jajowych może być także kobieta, która sama poddaje się sztucznemu zapłodnieniu. Nadmiar wyprodukowanych komórek może zamrozić, albo przekazać do adopcji. Jeśli zechce się nimi podzielić, w niektórych klinikach może liczyć na spory rabat (jedna z klinik swoim klientom oferuje rabat 4800 złotych). Na taki układ godzi się – według szacunków jednej z łódzkich klinik – nawet co czwarta para.

Nie każda kobieta może być dawczynią i nie chodzi tylko o wiek czy stan zdrowia. Raczej nie znajdą się chętni na komórki jajowej osób bez wyższego wykształcenia – i to wprost mówią szefowie klinik. Niewykształcone osoby życiem więc podzielić się nie mogą, mimo że są zdrowe, mają zdrowe dzieci. Czy więc kliniki takie osoby dyskryminują?  Biorcom często bowiem zależy na określonym wykształceniu. Szef jednej z łódzkich klinik opowiadał w „Gazecie Wyborczej”, że jedna z pań zamówiła sobie komórkę jajową kobiety z wykształceniem politechnicznym. Trwające trzy miesiące poszukiwania zakończyły się sukcesem, podobnie jak i ciąża. Teraz wszyscy czekają w napięciu, czy z noworodka wyrośnie inżynier.

W komórkach jajowych można więc przebierać jak w ulęgałkach. Na życzenie pary można dopasować kolor oczu, włosów, grupę krwi. Stąd pod wszelkimi informacjami na temat dawstwa czy na forach internetowych istne targowisko próżności, niczym na wyborach Miss Polonia. Kandydatki walczą na kolor włosów, oczu, wykształcenie. Kto da więcej… pieniędzy, bo i szara strefa dawstwa komórek ma się całkiem dobrze.

„Dzięki Tobie powstanie nowe życie” – kusza kliniki in vitro. Nowe życie, do którego  dawczyni nie ma żadnych praw. Gdzieś będzie żyło dziecko, część jej, a ona nigdy się o nim nie dowie, nigdy go nie pozna. Dziecko także nie pozna swojej genetycznej matki. Ciekawe, że tak bardzo przeszkadzają niektórym okna życia pod hasłem, ze dziecko pozbawione będzie wiedzy na temat swojej tożsamości, a anonimowe dawstwo komórek rozrodczych zostaje usankcjonowane prawem. Przecież w tym przypadku również dziecko nie będzie miało możliwości dowiedzenia się, dzięki komu żyje, czyje nosi geny, kto jest jego biologiczną matką (analogiczna sytuacja jest w przypadku dawców nasienia, tylko jakoś nikt ich nie nazywa honorowymi dawcami, a i rekompensata jest bez porównania mniejsza).

„Podarowanie kilku komórek może odmienić codzienność potrzebujących par i pozwolić im na realizację marzeń o potomstwie. Dla honorowej dawczyni nie niesie negatywnych konsekwencji zdrowotnych i prawnych” – przekonuje szef jednej z klinik zajmującej się dawstwem komórek jajowych. Oby się nie okazało, że za lat 20 ktoś jednak zapuka do drzwi dawczyni i przedstawi się jako jej dziecko. Sądy coraz częściej w Stanach Zjednoczonych orzekają, że dziecko ma prawo poznać biologicznych rodziców i nakazują klinikom ujawnić dane anonimowych dawców.

Przemysł in vitro ma doskonale opracowane metody gry na emocjach. Z takimi emocjami wiąże się też anonimowe dawstwo dla niepoznaki nazywane „darem życia” i opakowane w piękne marketingowe hasła. Tyle że ten „dar życia” to tak naprawdę handel owym życiem w biały dzień, a często eugenika w czystej postaci. To także trywializacja biologicznego macierzyństwa. Patologiczny proceder mający miejsce w świetle prawa.

Małgorzata Terlikowska