Gazeta Wyborcza odczuwa duży niesmak z powodu możliwości kultywowania w Polsce religii katolickiej. Tym razem dostało się Bankowi Pocztowemu, który zaprosił swoich pracowników na dobrowolny udział w mszy świętej w intencji pracowników banku, do bazyliki w Licheniu.

„Szanowni Państwo. Serdecznie zapraszamy wszystkie chętne osoby do udziału we mszy świętej w intencji pracowników i zarządu (..). Zapraszamy wszystkich chętnych wraz z rodzinami do odwiedzenia sanktuarium. W trakcie wizyty będzie możliwość zwiedzenia oraz wysłuchania koncertu muzyki organowej” – brzmiała treść zaproszenia, cytowanego przez Gazetę Wyborczą.

Zaproszenie na mszę świętą w dobrej intencji, a przy okazji wyjazd integrujący pracowników to chyba pomysł  godny pochwały.Tym bardziej, że osoby zainteresowane taką formą spędzenia czasu same pokryły koszty dojazdu  i ewentualnego noclegu, a wyjazd był zorganizowany w sobotę.

Jednak zdaniem Gazety Wyborczej - pomysł oburzył niektórych pracowników.

Z pewnością nie wszyscy zatrudnieni w Banku Pocztowym pojechali do Lichenia, bo wyjazd był tylko dla ochotników. Nie zaszkodziło to jednak, aby nagłośnić wydarzenie przez medium A. Michnika i nadać mu rangę czegoś karygodnego.

Albo redaktorom w Wyborczej kończą się już sensacyjne tematy - bo trudno znaleźć obiektywny powód do ośmieszania tak pozytywnej inicjatywy - albo coraz bardziej dokuczliwie odczuwają ból z powodu możliwości, jakie otwierają się przed katolikami po latach narzucanego, sztucznego ,,wstydu'' przed wyznawaniem religii katolickiej.

Wyborcza zajęła się wyliczanką, ile kilometrów i skąd muszą dojechać pracownicy banku.

,,Bank Pocztowy ma siedzibę w Bydgoszczy, a także centralę w Warszawie. Z pierwszego miasta do Lichenia jest 110 km, a z drugiego – 240 km'' - grzmi autor artykułu.

Tak, to ,,prawdziwy skandal'':  jechać na mszę w sobotę, za własne pieniądze, zwiedzić największe w Polsce sanktuarium, wysłuchać koncertu. Oburzenie Wyborczej jest dziwne tym bardziej, że przecież nikt chyba nie broniłby pracownikom Agory pojechać gdziekolwiek indziej, np. pod Ścianę Płaczu do Jerozolimy, i to nawet na koszt pracodawcy.

LDD/wyborcza.pl/Fronda.pl