„Do tej pory we Francji obowiązywała ściśle przestrzegana zasada kordonu sanitarnego wokół Frontu Narodowy. Żadna z głównych partii politycznych nie zawierała sojuszy wyborczy z populistycznym ugrupowaniem skrajnej prawicy a jej liderka nie była zapraszana na oficjalne spotkania” – pisze Bielecki.

Dodaje, że po ostatnich zamachach uległo to zmianie. Sam prezydent Hollande zaprosił do budowy sojuszu jedności narodu w walce z terroryzmem szefową Frontu Narodowego, Marine Le Pen. Po zakończonym spotkaniu prezydent zaapelował do wyborców „FN” o udział w niedzielnej manifestacji „w obronie wartości republikańskich”. Bielecki wskazuje, że Hollande nie posunął się jednak do tego, by formalnie zaprosić samo ugrupowanie.

„Słowa muszą mieć jakieś znaczenia. Jeśli mówimy o jedności narodowej, musi ona obejmować wszystkich Francuzów bez wyjątku. Inaczej nie jest to już jedność narodowa” – oświadczył z kolei Nicolas Sarkozy, szef konserwatywnej opozycji – Unii na Rzecz Ruchu Ludowego.

Innego zdania są jednak politycy socjalistów, którzy sądzą, że „dziennikarz i rysownicy Charlie Hebdo muszą przewracać się w grobach”, bo całe życie „walczyli z nietolerancją, którą reprezentuje Front Narodowy”.

Sama Le Pen zadeklarowała, że nie weźmie udziału w manifestacji. Bielecki sugeruje, że mogła zrobić to specjalne, by kontynuować strategię izolowania Frontu Narodowego – dotychczas bardzo skuteczną. Takiego poparcia, jakim cieszy się „FN”, nie ma żadna inna francuska partia.

bjad/rzeczpospolita.pl