Tematem poniedziałkowego wydania programu "To był dzień, otwarcie" w Polsat News była edukacja seksualna w Polsce. Czy należy ją wprowadzać, a jeśli tak, to według jakiego wzoru? Jaki miałaby mieć ona wymiar? I czy polscy nastolatkowie, którzy mają przecież praktycznie nieograniczony dostęp do informacji, choćby dzięki internetowi w ogóle potrzebują dodatkowej wiedzy na temat seksu i zabezpieczania się przed ciążą? Na te pytania starali się odpowiedzieć Jacek Żalek z Polski Razem Jarosława Gowina oraz Kazimiera Szczuka, kandydatka do europarlamentu z list koalicji Europa Plus/Twój Ruch.

Żalek przez dobre kilkanaście minut próbował wytłumaczyć swojej rozmówczyni oraz prowadzącej, że można mówić o różnych modelach edukacji seksualnej, a znacznie upraszczając można je sprowadzić do dwóch wzorów, czyli edukacji na wzór szwedzki, która ma raczej charakter seksualnego rozbudzania nastolatków i spokojnego przekazywania informacji w stosowanym czasie, co byłoby zbliżone do lekcji wychowania do życia w rodzinie. Jednak pani Szczuka nie była w stanie pojąć różnicy, próbowała wmawiać Żalkowi, że chce on rozpowszechniać jakiś średniowieczny model, w ramach którego matki przekazują dziewczynkom "intymną" wiedzę.

Zdaniem Żalka, istnieje ogromna różnica pomiędzy uczeniem odpowiedzialnego rodzicielstwa a edukacją seksualną, w ramach której uczy się nakładania prezerwatyw na banana. Pani Szczuka próbowała jednak straszyć kościelną edukacją seksualną, która polega ponoć na szerzenie mitów o włosach pomiędzy palcami osób, które się masturbują czy "uwiądzie rodzenia"... Kiedy jednak feministka została zapytana o konkretne przykłady takich skandalicznych sytuacji, była w stanie wskazać jedynie pisma Boya-Żeleńskiego czy film fabularny "Biała wstążka"...

Jacek Żalek próbował także wytłumaczyć, że edukacja seksualna, jak wskazuje przykład różnych krajów europejskich, nie sprawdza się. Wystarczy wspomnieć choćby o Szwecji, w której seksedukacja stoi na bardzo zaawansowanym poziomie, a mimo to odsetek gwałtów czy aborcji w tym kraju jest ogromny. Oczywiście Kazimiera Szczuka odpowiedziała na ten zarzut jedynie stwierdzeniem, że to nieprawda i poseł przytacza nieprawdziwe dane. Na jakie dane powołuje się feministka? Nie wiadomo, bo choć wiele razy mówi o "różnych badaniach" czy "wielu raportach", to nie wskazała nic konkretnego. Szczuka stwierdziła również, że nie ma w Polsce danych na temat aborcji u nieletnich, bo to są "ciemne liczby" i nikt tego nie wie, gdyż dziewczynki, rzekomo przerażone przykładem "Agaty z Lublina" nie przyznają się do tego, że są w ciąży. Żalek przekonywał jednak, że aborcje są w Polsce legalne, więc mamy oficjalne dane z ministerstwa na ten temat.

Trudno ze spokojem oglądać debatę, w której Szczuka co chwila zarzuca Żalkowi mówienie nieprawdy, a sama nie za bardzo potrafi wskazać dowody, na poparcie swoich bądź, co bądź daleko idących teorii. Jednak jeszcze jeden aspekt dyskusji zasługuje na uwagę. Otóż, jak się okazało, panie feministki, które chcą nieść w Polsce kaganek oświaty seksualnej nie mają zbyt zaawansowanej wiedzy w tak podstawowym temacie, jakim są cykle płodne kobiety. Żalek próbował bowiem tłumaczyć, że edukacja seksualna w wydaniu lansowanym np. przez WHO to edukacja odhumanizowana, która pozbawia odpowiedzialności za swoje czyny i uczy, że można wziąć pigułkę i wszystko załatwione. Wtedy pytanie na temat naturalnych metod zapobiegania ciąży zadała posłowi młoda działaczka Twojego Ruchu. Oczywiście, nie zabrakło drwin i szyderstw z mitycznego "kalendarzyka", o którym w ogóle nie należy mówić w kontekście NPR, gdyż nie stosuje się go od dobrych kilku dekad. Dla Szczuki metoda Billingsów czy model Creigthona to jednak i tak odwieczna "watykańska ruletka". Żalek oczywiście udzielił odpowiedzi na pytanie, ile trwają dni płodne u kobiety, ale okazało się, że panie feministki, w końcu specjalistki od stosowania antykoncepcji, mają na ten temat inne poglądy. "Feministki nie mają pojęcia o płodności kobiet, ale chcą narzucać standardy edukacji seksualnej" – skomentował parlamentarzysta. I to właściwie chyba najlepszy komentarz do całej sytuacji.

Marta Brzezińska-Waleszczyk