- Ten dzień to dla mnie wielkie zwycięstwo prawdy - mówi w "Naszym Dzienniku" Ewa Błasik. -  Od początku byłam o nią spokojna, bo znam mojego Męża i tak jak całe uczciwe polskie i nie tylko polskie lotnictwo nigdy nie pogodziłam się z kłamliwymi zarzutami pod jego adresem. Andrzej szanował wszystkich ludzi, bez względu na stopień, był odwrotnością tego, co o nim mówiono. Był oazą spokoju, jak ojciec dbał o swoich lotników, więc nie mógł zachowywać się tak, jak nam wmawiano. 

 

Żona gen. Błasika nie zostawia też suchej nitki na Edmundzie Klichu i innych tzw. ekspertach lotniczych: - To haniebne, co zrobił Edmund Klich, rozpoczynając nagonkę na mojego Męża z pseudoekspertami lotniczymi, jak panowie Tomasz Białoszewski, Jan Osiecki, Tomasz Hypki, Robert Latkowski czy Stefan Gruszczyk. Nawet przed konferencją prokuratury słyszałam wypowiedź Białoszewskiego, który stwierdził, że gdyby nawet generała Błasika nie było w tym samolocie, to i tak był za ten lot odpowiedzialny. Pan Białoszewski jest człowiekiem niegodnym wypowiadać nazwisko mojego Męża, nie ma pojęcia o tym, co mówi, jedynie się ośmiesza i obnaża własną ignorancję i złą wolę. Broni się, bo za książkę "Ostatni lot" grozi mu postępowanie sądowe, i dlatego dalej będzie wmawiał innym nieprawdę. Czas najwyższy, żeby odpowiednie służby zainteresowały się tymi wszystkimi tzw. ekspertami lotniczymi, którzy od samego początku - tak jak Edmund Klich - bronią stanowiska Rosjan. To są ludzie, którzy wręcz żerują na śmierci mojego Męża, nie mając pojęcia, jaką miał on funkcję i jaką był osobowością. To żałosne i żenujące, że twierdzą, iż Mąż nadzorował załogę, on przecież odpowiadał za całe lotnictwo, miał pod sobą tysiące ludzi. Z satysfakcją przysłuchuję się głupocie tych "ekspertów".


Ewa Błasik skomentowała też ekspertyzę fonoskopijną, która potwierdziła, że słowa, które przypisywano generałowi Błasikowi, w rzeczywistości wypowiadał drugi pilot. - Od początku wiedziałam, że dla Męża świętością było bezpieczeństwo lotów i przestrzeganie procedur. Skoro załoga wiedziała, że na pokładzie samolotu jest mój Mąż, tym bardziej powinna była przestrzegać wszystkich zasad i procedur bezpieczeństwa. Andrzej był w tym samolocie dla nich ochroną, gwarancją, że nikt nie będzie na nich naciskał i wpływał na ich decyzje. Major Arkadiusz Protasiuk bezwzględnie był dowódcą tego statku, a mój Mąż tylko pasażerem, co do tego nie miałam nigdy żadnej wątpliwości. To, co w tej chwili ujawniła prokuratura, jest tylko potwierdzeniem mojej wiedzy, odczuć i przekonań - dodaje Błasik. 

 

Calość: Nasz Dziennik

 

Przeczytaj wywiad z Ewą Błasik TUTAJ

 

JW/NaszDziennik.pl