Imigrant płaci za ucieczkę na zachód ponad 130 tys. od osoby

Światło dzienne ujrzały w Niemczech bardzo ciekawe badania, dzięki którym wiadomo teraz na pewno, ile musi zapłacić uchodźca afrykańskim przemytnikom, aby sfinansować swoją ucieczkę. Cztery niemieckie instytucje (Institut für Arbeitsmarkt- und Berufsforschung, Bundesagentur für Arbeit, Bundesamt für Migration und Flüchtlinge, Deutsches Institut für Wirtschaftsforschung) zbadały przypadki 2 300 imigrantów, którzy w latach 2013-2016 przybyli do kraju między Odrą a Renem. Są to pierwsze reprezentacyjne badania tego typu i opierają się na zeznaniach samych imigrantów. Dotychczas wiadomo było, że w którymś momencie każdy przybywający do Europy uchodźca musiał korzystać z usług przemytników; poinformowała o tym w 2015 r. Komisja Europejska. Szczegółów jednak nie podała.

Tymczasem z opublikowanych teraz badań wynika, że ucieczka z Afryki do Europy jest przedsięwzięciem bardzo kosztownym i pochłania średnio nieco ponad 7 tys. euro, a więc ponad 30 tys. złotych! Dane te obejmują jednak tylko wersję podstawową, a więc koszty samego transportu. W ofercie – aczkolwiek brzmi to cynicznie – są również pakiety rodzinne albo też obejmujące otrzymanie sfałszowanego paszportu, przygotowanie wizy oraz lokum w miejscu docelowym. Taki serwis kosztuje już jednak zdecydowanie więcej, bo 30 tys. euro, czyli ponad 130 tys. złotych!

Cena tej nieludzkiej usługi zależna jest od pięciu czynników: odległości, środka transportu, ilości osób uczestniczących w transporcie, charakterystyki osób (np. chorzy płacą więcej niż zdrowi) oraz poziomu trudności przemytu. Im bardziej przekraczanie danej granicy jest niebezpieczne, tym więcej należy zapłacić. Stąd transport emigranta z Afganistanu czy Pakistanu kosztuje średnio ok. 12 tys. euro (53 tys. zł), a z Iraku czy Iranu ok. 11,3 tys. euro (50 tys. zł). Średnia kosztów ucieczki oscylująca wokół „tylko” 7 tys. euro wynika z tego, że o wiele tańsze są tego typu operacje wykonywane na Bałkanach, które w badaniach też zostały uwzględnione.

Imigranci opowiadali także, iż w 2015 r. – kiedy kryzys sięgał zenitu – ceny dyktowane przez przemytników znacznie spadły, ponieważ różne instytucje państwowe niektórych krajów znajdujących się na trasie imigrantów pomagały im w transporcie do Niemiec, przez co przemytnicy stali się na niektórych odcinkach zbędni. Pamiętamy wszak obrazy, jak policjanci eskortowali imigrantów do busów i pociągów (które dostarczyło gratis państwo) w stronę Austrii i Niemiec…

W 2016 r. ceny przemytu ludzi znowu znacznie wzrosły, mimo iż przemytnicy mają obecnie bardzo ułatwione zadanie, co jest bezpośrednim skutkiem błędnych decyzji Unii Europejskiej. Do 2015 r. przemytnicy na kutrach rybackich – niemiłosiernie przeładowanych, ale jako tako zdolnych do rejsu – próbowali przedostać się w pobliże wybrzeża europejskiego tudzież wysp włoskich czy greckich. Sami przemytnicy na chwilę przed wylądowaniem uciekali ze statku, a imigranci czekali na ratunek europejskich służb. Żeby temu przeciwdziałać, UE wysłała o wiele więcej statków patrolujących Morze Śródziemne. Niektóre z nich pływają w odległości zaledwie kilkudziesięciu kilometrów od kontynentu afrykańskiego. Miało to w zamiarze uniemożliwić przemyt, skutek był jednak odwrotny, gdyż przemytnicy wsadzają teraz po kilkaset imigrantów do jednego pontonu, który dryfuje na otwartym morzu. Oni sami zostają na brzegu licząc na to, że przy tak dużej ilości patrolujących statków, któryś z nich na pewno ponton znajdzie i uratuje jego pasażerów. Tak też się dzieje, a statki zamiast odstawić imigrantów na brzeg, z którego przybyli, zawożą ich (najczęściej) do Włoch.

W 2015 r. do Niemiec przybyło milion imigrantów. Przy cenie 7 tys. euro od osoby oznacza to, że tylko w przypadku Berlina na przemyśle imigracyjnym (a w zasadzie na samym transporcie) ktoś zarobił 7 mld euro, a więc 30 mld złotych. Natychmiast nasuwają się zatem dwa pytania: do czyjej kieszeni wpłynęły te pieniądze? A także – skąd imigranci, którzy wg danych tegorocznego raportu „Médecins du monde” w 70% przybywają z powodów ekonomicznych – mieli tak wielkie pieniądze na pokrycie tych kosztów? Według Banku Światowego średnia pensja w Afganistanie wynosi 531 euro (2,3 tys. zł) rocznie. Żeby Afgańczyka stać było na taką podróż, musiałby odkładać całe swoje zarobki przez 23 lata, by to uzbierać. A przecież musi też kupować żywność i gdzieś mieszkać, więc realnie musiałby odkładać pewnie 40-50 lat.

Zatem – cui bono, kto skorzystał? Odpowiedź może dać fragment z najnowszej książki Andreasa von Retyi „George Soros. Najniebezpieczniejszy człowiek świata” wydanej właśnie przez Białego Kruka. Przeczytamy w niej bowiem:

„Podczas, gdy kryzys uchodźców trzyma Europę w szachu, pojawiają się pogłoski: ktoś za tym stoi, jeden z najbogatszych ludzi na naszej planecie, miesza się do tej gry, a jest nim Georges Soros (…) który zaleca by Europa zadłużała się w tym celu i zaciągała długi, sztucznie ożywiała wzrost gospodarczy w Unii. Co jakiś czas Soros bardzo wyraźnie stwierdza, do czego zmierza, by nie powiedzieć: czego wyraźnie żąda – zarówno od Europy, jak i od Niemiec. Jest to ewidentne również w kontekście poważnego problemu z napływem uchodźców, ze szczególnym uwzględnieniem Sorosa i jego wizji społeczeństwa otwartego. Wychodzą tu na jaw rzeczy zadziwiające i zmieniające świat, choć niekoniecznie w pozytywnym sensie.

Ukazał się artykuł opublikowany przez samego Sorosa na jego stronie internetowej, w którym niemal rozkazującym tonem dyktował Unii Europejskiej, w jaki sposób powinno się w przyszłości zorganizować system azylowy. Na każdego starającego się o azyl Unia powinna wyasygnować przez pierwsze dwa lata 15 tysięcy euro rocznie, by pokryć koszty przyjmowania uchodźców i uatrakcyjnić je dla krajów członkowskich. (…) Sytuacja ta, która z punktu widzenia obywateli oraz coraz większej liczby polityków grozi wymknięciem się spod kontroli, jest wyraźnie zdestabilizowana i odczuwana powszechnie jako zagrożenie dla społeczeństwa w jego obecnym kształcie. Właśnie ku takiej destabilizacji, a nawet chaosowi zmierza Europa. Można tylko przypomnieć, że Soros sam określał się jako ktoś, kto specjalizuje się właśnie w takich stanach, wręcz jako osoba, która szczególnie się emocjonuje, kiedy tylko widzi destabilizację.”

 

Skutki tej destabilizacji w Europie Zachodniej stają się coraz bardziej widoczne, czego dowodem są chociażby liczne krwawe zamachy w ostatnim roku. To było tak niedawno i działo się tak niedaleko, a mimo wszystko odnosi się wrażenie, że fakty te odeszły już trochę w zapomnienie. Niesłusznie. Nie dawniej jak wczoraj francuska policja zapobiegła zamachowi w Strasburgu aresztując siedmiu muzułmańskich terrorystów.

 

Adam Sosnowski

Autor jest redaktorem prowadzącym miesięcznika „Wpis”.