Być może 22 marca 2016 roku jest dniem przełomowym, przynajmniej w zrozumieniu przez przywódców państw unijnych, że cała konstrukcja Unii Europejskiej, oparta na wielkiej "otwartości" wobec innych kultur i religii legła w gruzach, a to co czeka kontynent - już i teraz - to islamizacja i totalny chaos oraz rosnący z dnia na dzień strach przed kolejnymi zamachami. I wojna światowa nie doprowadziła do nowego podziału świata i Europy, a jedynie była korektą procesu, który zaczął się jeszcze w 1871 roku, po wojnie Prus z Francją. Nowy podział nastąpił dopiero w Jałcie, umocnił Amerykę i Sowietów, a Niemcy zostały po zwycięstwie wtopione w nowy europejski projekt pod nazwą Europejska Wspólnota Węgla i Stali (EWG, UE). Polska, dosłownie, została oddana Stalinowi. Europa Zachodnia, dzięki współpracy państw, wolnej wymianie handlowej odbudowała swoje gospodarki, a Niemcy stały się światową potęgą gospodarczą. Do tego nowego podziału świata wprowadzono istotną korektę w 1989 roku. Polska zyskała szansę budowy samodzielnego i niepodległego państwa, sprzymierzonego, tak jak przed 1939 rokiem, z Zachodem. Ale w wymiarze globalnym stało się coś znacznie ważniejszego. Podzielone Niemcy zwolniono z politycznego uścisku, w jakim były trzymane przez 45 lat. Dziś Berlin przewodzi politycznie całej zachodniej Europie, choć działają (chyba na niby) struktury unijne.

Retoryka o wspólnym europejskim domu to tylko ornamentyka, pod którą kryje się próba nowego podziału kontynentu z Niemcami i Rosją w rolach głównych. Problem tylko w tym, że ta wielka polityka otwartości na inne kultury i religie, konsekwentna sekularyzacja całej przestrzeni publicznej, doprowadziły w końcu do tego, że dziś mamy do czynienia z islamizacją Zachodu. Realną, trwającą i narastającą z miesiąca na miesiąc. Można powiedzieć, że historia znowu dała znać o sobie, pokonując ideologię, w oparciu o którą budowano dobrobyt i nowe społeczeństwo, pozbawione chrześcijańskich wartości. Zastąpiono je - upraszczając oczywiście - polityczną poprawnością, dekonstrukcją kulturową, łamaniem wszelkich tabu. Zachód stał się wyspą dobrobytu, ale duchowo został totalnie wypalony, słaby jak nigdy, wręcz płaczliwy w obliczu masowych zbrodni islamskiego terroryzmu. Także w sferze tak zwanej wysokiej kultury. Żeby sięgnąć do wielkich dzieł filmowych czy teatralnych trzeba cofnąć się do lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia.

Zachód zajmował się świątecznymi kartkami ze słowem "Christmas", które razi uczucia muzułmanów i nie tylko ich, czy zakazem stawiania świątecznych choinek we francuskich miastach. W końcu rozpoczęła się (nieuchronna zresztą) wielka wędrówka ludów i nagle okazało się, że nic nie wyszło z projektu pokojowych, wielokulturowych społeczeństw. One jeszcze istnieją, ale tę duchową pustkę wypełnia teraz strach i bezradność. Europa naprawdę stoi na skraju katastrofy, nie tylko jej zachodnia część. Polska też jest zagrożona, choć w innym sensie, bo jest położona najbliżej agresywnej Rosji. Wbrew "dobrotliwym" intelektualistom, islam to nie tylko religia ale państwo, w którym rządzą prawa Szariatu. Bez niepotrzebnej wyliczanki można powiedzieć, że Szariat łamie wszystkie prawa demokratycznych państw Europy i wszystkie wartości chrześcijańskie. Jest ono zresztą stosowane lokalnie w Niemczech, Danii czy w Szwecji, także wobec kobiet, traktowanych jak niewolnice. Nikt się tym nie przejmuje, mało kto pisze o tym, co się dzieje w islamskich dzielnicach. Islam zastosował w Europie zachodniej strategię Hidżry, dawniej rozumianej jako ucieczkę proroka Mahometa z Mekki do Medyny w 622 r. n.e. Dziś jest to strategia ofensywna polegająca na zajmowaniu terenu wroga przez jego zasiedlenie., a potem przejmowanie władzy na tych terenach przez islam. Dżihad to tylko jeden z elementów walki z niewiernymi.

Polska, na tle świata zachodniego, jest zupełnym wyjątkiem. Duże państwo w centrum Europy, bez islamu, bez znaczących mniejszości narodowych, a te które są raczej bez problemu przyjmują nasze obyczaje. Do tego jest coś, co szczególnie martwi, jak sądzę, tak zwany Salon, czyli nasza polska tożsamość. Nie wchodząc teraz w szczegóły, ona stoi kością w gardle lewakom i innym fajnym Polakom od zawsze, także po 1989 roku. Musi ich boleć, i to okrutnie, niebywały wręcz renesans tradycji narodowych, pamięci o Żołnierzach Niezłomnych, którzy walczyli ze stalinowcami i komunistami o niepodległą Polskę. To co wyszło na Zachodzie, nie do końca udało się w Polsce - nie wykorzeniono nas z wartości chrześcijańskich, z katolicyzmu, w ogóle z duchowości, nie zastąpiono tych wszystkich cennych wartości kulturowym marksizmem, postmoderną i polityczną poprawnością. Kulturowych małp i pajaców u nas nie brakuje, to prawda, zresztą niech tworzą swoje dzieła, jeśli mają swoich odbiorców.

Można powiedzieć, że kulturowy marksizm, walka z religią pod hasłami tolerancji, to budowanie nowego typu społeczeństwa bez przeszłości spotkało się w pewnym momencie z islamem jako agresorem, przyjmując go do Europy jako wzbogacenie tej nowej, europejskiej tożsamości. To duże uproszczenie, bo przyczyn islamizacji kontynentu jest więcej, ale liczą się podstawowe fakty. Liczy się to, jak żyją dziś na co dzień Francuzi czy Belgowie, jak będą żyć za rok. Będą żyć w strachu, albo w zastraszeniu. Liczy się to jak zachowa się Ameryka. Dziś widać jak na dłoni, że nie zamierza tym razem umierać za Europę. Ważne jest zagrożenie płynące z Rosji, która ewidentnie korzysta na chaosie wywołanym przez islamizację i akty terroru. I oczywiście, liczy się nasza przyszłość w Europie. Tam, gdzie możemy pomóc w zatrzymaniu fali imigrantów, powinniśmy pomagać, ale jednocześnie powinniśmy chronić nasze terytorium przed chaosem i skutkami obłędnej wizji Europy bez sacrum i bez przeszłości.

grzechg/naszeblogi.pl