- Gdyby Niemcy chciały, mogłyby lepiej kontrolować granicę i nie wpuszczać wszystkich migrantów na swoje terytorium. Nie zrobią tego – mówi Artur Ciechanowicz z Ośrodka Studiów Wschodnich.

Jakub Jałowiczor: Angela Merkel obiecuje Turcji pomoc w negocjacjach akcesyjnych w zamian za pomoc w kwestii imigrantów. Jaki interes mają Niemcy w przyjmowaniu Turcji do UE?

Artur Ciechanowicz: Zapytałbym raczej, czy ta propozycja ma jakiekolwiek realne podstawy. Natychmiast po tym, jak hasło padło, siostrzana partia kanclerz Angeli Merkel czyli CSU ogłosiła, że nie ma możliwości, żeby Turcja wstąpiła do Unii Europejskiej. CSU tłumaczy, że państwo to nie spełnia standardów humanitarnych obowiązujących we wspólnocie. Wydaje mi się, że w tym momencie obietnica jest na wyrost. Weźmy jednak pod uwagę, że prawie wszystkie działania kanclerz Angeli Merkel w sprawie kryzysu migracyjnego to funkcja polityki wewnętrznej. Merkel jest zakładniczką pewnej narracji, którą sama stworzyła i teraz konsekwentnie jej broni.

Jest zakładniczką hasła przyjmowania imigrantów?

Tak, hasła braku limitów na azyl i przekonania, że Niemcy sobie poradzą. Pamiętajmy, kiedy te deklaracje padały. Koniec sierpnia, w wielu miejscach Niemiec płoną ośrodki dla uchodźców. Wszystkie wydania wiadomości zaczynają się od tych informacji. Angela Merkel, która dotychczas omijała temat migrantów jest zmuszona zająć jasne stanowisko. Przyjeżdża zatem do saksońskiego Heidenau, gdzie mieszkańcy od paru dni protestują przeciwko osiedlaniu tam migrantów. Właśnie po tym spotkaniu Merkel mówi, że solidaryzuje się z ludźmi, którzy pomagają uchodźcom i że współczuje im, że muszą żyć w epicentrum nienawiści. Ta deklaracja była skierowana przeciw ruchom antyimigranckim, przeciw partiom takim, jak Alternatywa dla Niemiec (AfD). Także późniejsza argumentacja Merkel stoi w ewidentnej, dosłownej kontrze do postulatów tych ruchów i partii, co  świadczy o tym, że postępując w taki sposób pod koniec sierpnia Angela Merkel brała pod uwagę głównie względy polityki wewnętrznej. Przeoczyła natomiast potencjalne konsekwencje dla polityki międzynarodowej - to, że wypowiedzi mogą zaostrzyć kryzys migracyjny.

Czyli np. późniejszy pomysł lokowania imigrantów w poszczególnych krajach UE – co bezpośrednio Polski dotyczy – to była konsekwencja wewnętrznej polityki? Problem wymknął się Angel Merkel spod kontroli?
Zdecydowanie wymknęło się to Merkel spod kontroli. Warto jednocześnie zastrzec, że  kryzys migracyjny miałby miejsce i bez ostatnich działań Angeli Merkel. Wszystko zaczęło się przecież co najmniej w 2011 r., kiedy po Arabskiej Wiośnie najpierw Włochy, potem Francja, Malta, Bułgaria i Grecja apelowały głównie do Niemiec o wsparcie i o zmianę zasad polityki azylowej. Berlin nie wykazywał wówczas większej skłonności do zrozumienia trudnej sytuacji wspomnianych państw. Dopiero kiedy problem zaczął bezpośrednio ich dotyczyć, Niemcy stwierdziły, że same potrzebują wsparcia.  Niemniej jednak kryzys byłby prawdopodobnie łagodniejszy bez działań Merkel, które mogły zostać zinterpretowane jako zachęta do przyjazdu do jej kraju. Jednocześnie, największą  zachętą jest sam system azylowy Niemiec i konstytucja, która  gwarantuje prawo do ochrony międzynarodowej wszystkim prześladowanym politycznie.

Propozycja wsparcia negocjacyjnego to już zamknięty temat?

To jest dobre hasło, które można rzucić podczas wizyty międzypaństwowej. Ważniejsze będą chyba dwie pozostałe sprawy, o których wspomniała Merkel, czyli ułatwienia w uzyskiwaniu wiz przez obywateli Turcji i pomoc finansowa dla tego kraju. O przyspieszeniu negocjacji akcesyjnych mówiono chyba rytualnie.

Czy Turcja jest Niemcom potrzebna do rozwiązania kryzysu? Wiele chyba od niej zależy – to przez Turcję prowadzi najkrótsza droga do Europy z Syrii, to tu są obozy dla uchodźców.

Znowu wracamy do narracji Angeli Merkel i do tego, że Niemcy są zakładnikami tej narracji. Angela Merkel od jakiegoś czasu twierdzi, że Niemcy nic nie mogą sami zrobić w sprawie kryzysu, że to nie jest problem jednego państwa, choć duża część imigrantów kieruje się właśnie do Niemiec. Pan kanclerz przekonuje, że to jest problem europejski i nie rozwiążemy go bez działań całej wspólnoty. Prawda jest taka, że gdyby Niemcy chciały, mogłyby lepiej kontrolować granicę i nie wpuszczać wszystkich migrantów na swoje terytorium. Nie zrobią tego ze względu na uwarunkowania polityki wewnętrznej. Byłoby to przyznanie się do błędu, stwierdzenie: cały czas prowadziliśmy złą politykę i dopiero teraz poszliśmy po rozum do głowy. Po drugie, byłoby to przyznanie racji ruchom i ugrupowaniom antyimigranckim, które stwierdziłyby: od początku to mówiliśmy, trzeba było tak działać, zamiast tracić czas i pieniądze na zakwaterowanie i zasiłki. W związku z tym Merkel czegoś takiego zrobić nie może, więc umiędzynarodawia problem, a Turcja jest elementem tego działania.