W każdych wyborach prezydenckich pojawiają się nieoczekiwani kandydaci, których w pierwszej chwili można nazwać niepoważnymi (podobnie jak dziwne ugrupowania w zmaganiach o mandaty parlamentarne), co grozi jednak popełnieniem poważnego błędu.

            Przypominam w tym kontekście Stanisława Tymińskiego i Pawła Kukiza, z których na początku niemiłosiernie kpiono, a potem okazali się oni całkiem realnymi przeciwnikami dla zawodowych polityków.

            Przed poprzednią batalią o najważniejszy urząd w Rzeczypospolitej Polskiej mówiło się o możliwości startu w niej Tomasza Lisa, teraz pojawiają się w tej materii spekulacje na temat Szymona Hołowni. Ten pierwszy ostatecznie nie zdecydował się na start, drugi podobno kalkuluje szanse.

            Nie sądzę, żeby Hołownia mógł powtórzyć sukces Tymińskiego czy Kukiza, ale jego udział w kampanii wyborczej byłby bardzo niewygodny dla całej opozycji. Nie zabrałby przecież w pierwszej rundzie głosów Andrzejowi Dudzie, ale pewna część elektoratu innych partii byłaby skłonna do poparcia go, ponieważ widząc ich mizerną kondycję chciałaby sugestywnie wyrazić im swoją dezaprobatę.

            Nie wykluczam, że Hołownia mógłby zdystansować niejednego zawodowego polityka i sporo namieszać w szeregach opozycji. Dodałby też kolorytu wyścigowi o prezydenturę, ponieważ jest wytrawnym publicystą, dobrym mówcą i znakomicie czuje media. Na miejscu polityków opozycji nie lekceważyłbym więc jego ewentualnej kandydatury.

            Jerzy Bukowski