Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Czy znała Pani osobiście Matkę Teresę z Kalkuty?
Dr Anna Jakrzewska-Sawińska: Tak, znałam Matkę Teresę, codziennie ją widywałam, była wśród nas.
W jaki sposób zajmowała się osobami biednymi, niesamodzielnymi, chorymi - jak wyglądało to z Pani perspektywy?
Brała z ulicy ludzi biednych, a my w hospicjum mysliśmy ich, dostawali tam jedzienie, ubieraliśmy ich w takie zielone stroje. Była to dla mnie niełatwa przygoda, a Indie w ogóle są trudne dla Europejczyka.Mieszkałam w slumsach, w bardzo trudnych warunkach przez sześć tygodni. Spałam na podłodze na karimacie, ale ponieważ wtedy byłam bardzo szczupła, bolały mnie wszystkie kości, więc przeniosłam się na ławkę ogrodową.To nie było łatwe. Poza tym nauczyłam się tam bardzo ważnej rzeczy - nie bać się pewnych zabiegów, a tam robiło się wszystko. Matka Teresa uważała, że nie powinno się uczyć nikogo i każdy tak jak potrafi powinien pomagać. Ja jestem lekarzem i robiła, jak potrafiłam, ale to było bradzo trudne, np. robiłam opatrunek pacjentowi z ogromną martwicą na klatce piersiowej i wydawało mi się, że gdy oczyszczam mu ranę, to jego to aż tak nie boli. Ale kiedy ten sam pacjent zobaczył mnie następnego dnia, to uciekł.. ze strachu. Tam nie było środków przeciwbólowych, nie można było zrobić zastrzyku, znieczulić. To wyglądało tak, że gdy chciałam umyć ręce i pytałam o środki dezynfekcyjne to mówił: to nie Polska, tutaj tego nie ma. Pytałam robić, gdy musiałam umyć ręce w balii, w której przez chwilą kąpałam trędowatego.
Bardzo boję się szczurów i przeżyłam tam wiele trudnych chwil, bo w Kalkucie jest mnóstwo szczurów. Tam się uważa, że każde zwierzę mogło być wcześniej człowiekiem, wierzą tam w areinkarnację. Jeśli było się złym czowiekiem, to można w kolejnym wcieleniu być szczurem. Na ulicy samochody zatrzymywały się posłusznie, kiedy przechodziła krowa.
Czy Matka Teresa była surowa, stanowcza w kontaktach z ludźmi czy też była miłosierna, jak by Pani Doktor to oceniła?
To nie było tak, żebym codziennie rozmawiała się z Matką Teresą. Z mojego miejsca zakwaterowania jechałam każdego dnia do klasztoru, w którym była msza, po niej były krótkie rozmowy, potem szłyśmy na dół, gdzie dostawałyśmy kawę i każda z nas zapisywała się w zeszycie, gdzie pójdzie. Ja zapisywałam się na hospicja, choć można było chodzić w różne miejsca, do domu dla dzieci, ale wybierałam hospicja, chciałam wiedzieć, jak to wygląda. Rozmowy z Matką Teresą zdarzały się, ale na pewno nie były to rozmowy jak koleżanka z koleżanką. Poza tym w moim odczuciu nie była łatwym człowiekiem, ale dobrze wiedziała, czego chce.To był twardy człowiek, takie odniosłam wrażenia. Z drugiej strony, gdy już wróciłam do Polski, pomyślałam, że ona ma rację bo jeżeli coś chce się zrobić, to trzeba być twardym.
Ja myślę o niej na swój sposób, być może inni myślą inaczej: dla mnie była dużą osobowością, ale nie wiem, czy łatwo byłoby mi z nią współpracować , bo też jestem osobą twardą, wiem czego chcę i myślę, że byśmy się z trudem dogadywały.
Dwa stanowcze, zdecydowane charaktery?
Tak, to nie jest łatwe. Ale muszę pani powiedzieć, że dużo się tam nauczyłam. Matka Teresa uważała, że tacy ludzie jak ja, czy znajoma która też tam pracowała, Brazylijka jak najbardziej powinni pomagać, działac dla dobra innych, mówiła ,,jedźcie do swoich krajów i pracujcie tam, róbcie coś''.
Ojciec Marian Żelazek bardzo chciał, żebym tam została. Wtedy od niedawna prowadziłam samochód, powiedział mi, że będa mogła jeździć wielkim Jeepem, namawiał. Gdyby nie to, że w Polsce miałam rodzinę, pewnie zostałabym w Kalkucie, ale nie miałam pewności, czy gdy wrócę za jakiś czas, będę miała pracę. To było dwadzieścia lat temu. Wybór był trudny. Pozostając mieszkałabym w klasztorze, gdzie i jeść i pić by nam dali, rzeczy by wyprali a ojciec Żalazko mówił, żeby się nie bać, że nie będę na oddziale zakaźnym. Gdybym była sama, to zostałabym u Księdza i byłaby top dla mnie duża przygoda i ważne dzieło.
Po powrocie do Polski, właśnie od tego momentu zaczęłam myśleć o opiece paliatywnej. Prowadzę hospicjum.
Czy doświadczenie z Kalkuty dało takie owoce? Dziś ta twardość i zdecydowanie przydaje się w pracy w Pani hospicjum?
Na pewno. Całe moje życie to było jedno wielkie doświadczenie. Kiedy byłam młoda nie byłam osobą zdecydowaną, stanowczą, byłam nieśmiała. Życie mnie nauczyło iść wytrwale do przodu. Zresztą dziś jest inaczej. Mam już swoje lata i muszę pani powiedzieć, że nie mam nic do stracenia. Zawsze mówię, że gdyby mnie wyrzucili, to od razu lecę na Wyspy Kanaryjskie, bo bardzo chciałabym wypocząć, a nie mam kiedy. Jest teraz inaczej, niż gdybym była młodym człowiekiem, uzależnionym od profesora i stu innych rzeczy.
Czy wybierać w życiu ostrożną stabilność, która czasem wiąże się z życiową stagnacją, czy też ryzykować, namacalnie zetknąć się z biedą, chorobą? Pani spróbowała tego w Kalkucie i teraz pomaga Pani starszym ludziom na miejscu, w kraju. A może jednak spokój i brak trosk o hospicjum byłby na dziś dla Pani lepszym wyborem?
Ja bym się zanudziła na śmierć, a poza tym, proszę panią, to jest fascynujące życie. Mam już bardzo dużo lat, a jeszcze w zeszłym roku byłam w Nowym Jorku i gdy tylko mogę, gdzieś wyjeżdżam. Teraz nie mam czasu, bo absorbuje mnie najnowsza sprawa - buduję hospicjum stacjonarne i mam problemy, bo nie mogę zebrać potrzebnych pieniędzy i muszę o to walczyć. Natomiast jest to tak ciekawa praca, tak fascynująca, że innej sobie nie wyobrażam. Chciałabym umrzeć na stojąco, będąc w pracy. Być w domu, starą, schorowaną, zrzędzącą? Nigdy w życiu! Mam wielką przyjemność, satysfakcję z tego, co robię.
Jednak styka się Pani na codzień ze śmiercią, z chorobami, z wielkim cierpieniem. Czy można się do tego przyzwyczaić?
Muszę pani powiedzieć, że jeśli tyle lat pracuje się w hospicjum, to patrzy się już na te sprawy zupełnie inaczej. Ja też przeżywam, gdy umiera ktoś kogo znałam, brakuje mi go, jest mi smutno. Ale mam na to teraz inne spojrzenie. Gdy byłam młoda spalałam się, angażowałam uczuciowo. Dziś wiem, że i ja tak samo za chwilę umrę. Chciałabym jednego - żeby moi pacjenci umierali spokojnie i bez bólu i tego też chciałabym dla siebie.
Może będąc ciągle blisko śmierci nie wydaje nam się ona tak odległa jak tym, którzy stykają się z nią sporadycznie - czy Pani obłaskawiła myśl o śmierci i strach, który z nią się wiąże?
Realnie patrząc, ta śmierć jest i zawsze była w hospicjach, ale nie jest tak jak było, kiedy ja zaczynałam, jak było u Matki Teresy, potem przez 10 lat kiedy byłam wolontariuszką u pana profesora Łuczaka. Byliśmy z pacjentem do końca, nie wychodziliśmy, kiedy umierał. Trzymaliśmy za rękę i rozmawialiśmy z nim, z jego rodziną, często pomagaliśmy tej rodzinie. Dawniej było się z człowiekiem do końca. Powiedziałabym, że medycyna paliatywna po prostu się zmedykalizowała. Rodzina, którą znam zrobiłaby wszystko, żeby tylko być z nimi, kiedy ich bliski będzie umierał, bo się bali.
Dziś przyjmuję pacjentów u siebie, nie jeżdżę do nich teraz, bo buduję ten dom - hospicjum, ale dawniej nie wychodziłam z samochodu, jeździłam do ludzi. Dla nas to nie był problem siedzieć w nocy z pacjentem. Dziś wszystko jest zmedykalizowane. Dziś młody lekarz sobie nie wyobraża, że można by było parę godzin siedzieć przy pacjencie. Gdy chłopiec w pewnej rodzinie był bardzo chory, siedzieliśmy przy nim wiele godzin, gdy miał tempraturę, robiliśmy kąpiele w letniej wodzie.
Dziś lekarz może udzielać porady przez Skype - to chyba musi być co najmniej jasnowidz, bo inaczej jak sobie poradzi? Porada na odległość w niektórych przypadkach może ułatwić pracę, ale nic nie zastąpi wizyty, spotkania z chorym.
Uważam, że dziś do hospicjum powinien być przyjęty każdy, kto tego potrzebuje; a w ogóle uważam, że powinien umierać w domu. Zrobiłam ankietę i ponad 80 proc. odpowiedzi wskazywało, że każdy chciałby umierać w domu. Ludzie nie mają świadomości, że starość nie jest chorobąi każdego z nas dotknie. I dziś młoda osoba, która matkę, babkę czy ciocię oddaje do domu opieki, będzie miała tę samą sytuacje, jak będzie stara. Jeśli ona nie nauczy tego swoich dzieci, swoich bliskich, że starym człowiekiem trzeba się zająć, że trzeba z nim być, to czeka ją to samo od nich w przyszłości. Ale jeśli ona dzisiaj pomaga swoim rodzicom, to w przyszłości jej dzieci postąpią tak samo.
Dziękuję za rozmowę.