Ludwik Dorn udzielił obszernego wywiadu portalowi wPolityce.pl. Próbuje w nim tłumaczyć się ze swojej decyzji o starcie w wyborach z list Platformy Obywatelskiej. Dorn, świadomy swojej wieloletniej roli w opozycji, nie owija w bawełnę: przyznaje, że kieruje nim chęć zarobienia pieniędzy oraz wywierania wpływu na to, co dzieje się w Polsce. Broni się jednak argumentem, że gdyby był całkowitym oportunistą, to kornie uniżyłby się przed Jarosławem Kaczyńskim.

Tego jednak nie zrobił, bo jest przekonany, że Prawu i Sprawiedliwości brakuje dobrych pomysłów dla Polski. Dlatego właśnie przeszedł do Platformy Obywatelskiej, która, pomimo wszystkich niedoskonałości, miałaby być lepszą odpowiedzią na wyzwania czekające Polskę. Ta zabawna argumentacja, która przykrywa chyba tylko zranioną przez Kaczyńskiego dumę Dorna, nie przekona raczej nikogo...

"W PiS czy Solidarnej Polsce jest ich siłą rzeczy najmniej, bo przez ostatnie osiem lat nie było możliwości realizacji takich dążeń. W Platformie jest ich proporcjonalnie o wiele, wiele więcej, bo były pewne możliwości i się z nich korzystało, a kierownictwo partii nie miało koncepcji, by to jakoś ograniczać i modelować" - mówi Dorn.

"Proszę mnie dobrze zrozumieć, nie ma partii, która rządząc przez osiem lat nie obrosłaby tłuszczem i brudem. Jest jedynie kwestia skali, a jeżeli o to chodzi, to proszę zauważyć, że ten antykorupcyjny impuls, który dało PiS, nie został całkowicie wygaszony przez Platformę, choć został osłabiony. Nigdy nie twierdziłem, że Polska pod rządami Platformy tonie w szambie korupcji, bo to jest nieprawda" - dodaje.

Dorn podkreśla też, że zaczyna "myśleć interesami Platformy", choć jest w niej "jako rezydent, a nie gospodarz". Broni dlatego antypisowskiego wątku retoryki wyborczej Platformy. "Mnie zależy na korekcie, a w zasadzie na dopełnieniu przesłania o straszeniu rządami PiS, do czego zresztą mam stosunek chłodny, ale nie będę z tego powodu robił rabanu. Kluczem do odbicia się i przejścia do ofensywy jest przedstawienie alternatywnego wobec pisowskiego projektu zmian" - mówi polityk.

Dorn przyznaje ponadto, że w Polsce było wiele afer, ale ciągle nie można mówić o państwie afer. "Po pierwsze, nie państwo afer, ale z państwo z aferami. Powinno ich być mniej, ale poziom krytyczny nie został przekroczony, a państwa w ogóle bez afer nikt na świecie nigdy nie widział. Polityka jest jak smakowicie przyrządzone, dobre flaki – musi trochę zalatywać gównem, byleby nie za bardzo" - stwierdza lapidarnie.

kad/wpolityce.pl