Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Stołeczny konserwator zabytków podjął decyzję w sprawie tablic smoleńskich przy Krakowskim Przedmieściu i głazu upamiętniającego Ś.P. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego przy Pl. Bankowym. Obie instalacje mają zostać zdemontowane. Jak mógłby Pan odnieść się do tej decyzji?

Dominik Tarczyński, PiS:Kiedy dowiedziałem się o tej decyzji konserwatora zabytków, natychmiast przypomniały mi się czasy stalinowskie. Po prostu... Zaznaczam, że nie chcę w tej rozmowie o formie upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej porównywać ich do ofiar stalinizmu i komunizmu. Jednak, niestety, takie było moje pierwsze wrażenie, kiedy pierwszy raz przeczytałem, jak przedstawia się sytuacja: władze Warszawy chcą zacierać pamięć, chcą zapomnienia bohaterów- moim zdaniem o osobach, które straciły swoje życie w trakcie wykonywania swoich obowiązków dla ojczyzny, trzeba mówić w kategorii bohaterów. Tego rodzaju próby zacierania pamięci o ludziach, którzy stracili życie służąc Polsce, są dla mnie obrzydliwe i oburzające.

Opozycja zarzuca PiS polityczne wykorzystywanie katastrofy smoleńskiej i eskalację awantur wokół form upamiętnienia ofiar. Pomniki smoleńskie są wyszydzane. Mnie jednak wydaje się, że może nie mielibyśmy dziś tego wszystkiego, gdyby poprzedni rząd już od razu po katastrofie podszedł do tego tematu poważniej: starał się odzyskać dowody oraz należycie ją wyjaśnić. Tymczasem mieliśmy np. sprzeczne wypowiedzi ówczesnej minister zdrowia, Ewy Kopacz, rząd oddał śledztwo Rosji...

To jest oczywiste. Ówczesna ekipa rządząca niewątpliwie dopuściła się wielu zaniedbań. Wolałbym jednak skupić się bardziej na tym, w jaki sposób ludzie, którzy obecnie nie podejmują już żadnych decyzji na szczeblu rządowym, nadal walczą z pamięcią o ludziach, którzy zginęli pod Smoleńskiem. Jest to forma walki politycznej, ale przede wszystkim poniżania nie tylko ofiar katastrofy, ale i ich pogrążonych w cierpieniu i żałobie rodzin. Jest to forma politycznego znęcania się nad tymi, którzy mają takie, a nie inne poglądy, ludźmi, dla których ta tragedia jest jedną z największych, o ile nie największą tragedią narodową w historii naszej ojczyzny. Jestem przekonany, że w całej tej awanturze nie chodzi o to, gdzie ma stać i jak ma wyglądać głaz, pomnik, tablica. Chodzi tylko i wyłącznie o fakt poniżenia rodzin i ofiar, które myślą w takich, a nie innych kategoriach o tej wielkiej tragedii.

Wydaje mi się, że pierwszą formą upamiętnienia, która pojawiła się tuż po katastrofie, był krzyż ustawiony przed Pałacem Prezydenckim przez harcerzy. Później na Krakowskim Przedmieściu dochodziło do scen skandalicznych. Władze nie chciały krzyża ani pomnika, a ludzie modlący się pod krzyżem byli wyszydzani i przedstawiani jako „awanturnicy” czy „szaleńcy”. Gromadzili się tam przeciwnicy krzyża przed Pałacem Prezydenckim, ale i w gronie zwolenników znalazły się takie postacie jak np. Andrzej Hadacz, wykreowany na czołowego, jak mówiono pogardliwie o grupie ludzi zgromadzonych na Krakowskim Przedmieściu, "obrońcę krzyża",który później pokazywał się w towarzystwie Janusza Palikota, w ubiegłorocznej kampanii wspierał Bronisława Komorowskiego, a potem można było zobaczyć go również na manifestacjach KOD...

W czasach komuny bardzo często zdarzało się tak, że napisy anty PRL-owskie były przez komunistyczne służby pisane z błędami ortograficznymi, aby ośmieszać opozycję, pokazywać ją jako ludzi niewykształconych, nieświadomych czy też po prostu głupich. Mam wrażenie, że również podczas wydarzeń na Krakowskim Przedmieściu mieliśmy do czynienia z pewną formą aktywnością służb. Uaktywniono ludzi, którzy doprowadzili do gorszących awantur, ośmieszyli tę formę upamiętnienia ofiar i modlitwy. Takie metody były wykorzystywane w przeszłości, zarówno tej dalszej, jak i tej zaledwie kilkuletniej; i są wykorzystywane także teraz. Wydaje mi się to bardzo czytelne, oczywiste i, niestety, bardzo przykre.

Czy Pana zdaniem są szanse na pełne, rzetelne wyjaśnienie tej katastrofy?

Jestem przekonany, że tak. Przyrzekam jako parlamentarzysta, że zrobię wszystko, aby Polacy jak najszybciej dowiedzieli się, co tak naprawdę stało się 10 kwietnia 2010 roku. Biorę pełną odpowiedzialność za swój osobisty wkład w odkrycie i przedstawienie prawdy. Od bardzo dawna, zanim jeszcze zostałem posłem, byłem zaangażowany w prace nad wyjaśnieniem katastrofy, współpracowałem i nadal współpracuję z ministrem Antonim Macierewiczem. Jest to dla mnie bardzo ważna kwestia. Nie wyobrażam sobie, by w historii Polski, ale i mojego życia jako Polaka i parlamentarzysty, była jakaś niewiadoma, jeśli chodzi o prace i zaangażowanie w wyjaśnienie tej katastrofy. Osobiście, jest to jeden z najważniejszych elementów mojej pracy i służby dla Polski.