Demokracja polega, niestety, na tym, by mówić ludziom to, co chcą usłyszeć, a nie to, co naprawdę jest lub naprawdę się myśli. Ciekawie na tym tle wyróżnił się Andrzej Dera, minister w kancelarii prezydenta. Bez pudru opisał sytuację panującą w spółkach państwowych, mówiąc z rzadko dziś spotykaną uczciwością.

"Zawsze w momencie, kiedy ktokolwiek obejmuje władzę i obejmował do tej pory w Polsce, to dotyczyło każdej formacji politycznej - można dzisiaj powiedzieć, PSL, PO, PiS - to zawsze jest w ten sposób, że są spółki, są miejsca, gdzie te osoby będą zatrudniane" - powiedział Dera na antenie RMF24.

Pytany o wcześniejsze protesty PiS przeciwko takim działaniom odparł, że nie ma w nich niczego dziwnego. "Każdy protestował w swoim czasie i każdy protestuje w swoim czasie. [...] Jak pan myśli, jak inni protestują w tej chwili? I co będą robić, jak ktoś w przyszłości przejmie władzę?".

"Ja się nie przyznaję do hipokryzji, tylko pokazuję pewien mechanizm, który jest mechanizmem stałym. Ktoś, kto jest u władzy, zatrudnia sobie osoby do wypełniania określonych funkcji w spółkach Skarbu Państwa, i tak było, jest i będzie" - dodał już jakby odrobinę ostrożniej Dera.

Cóż, święta prawda. Tak było, jest i pewnie będzie. A jednak rodzi się jakaś tęsknota za państwem, w którym kompetencje w większej mierze niż koneksje partyjne decydują o obejmowaniu stanowisk. Być może, że to tęsknota nierealna. Ministrowi Derze dziękujemy w każdym razie za porzucenie zwykłego w polityce sztafażu ubierania wszystkich czarnych zjawisk w białe szaty.

mod/rmf24.pl