Młodzi ludzie o lewicowych poglądach demonstrowali w Paryżu przeciwko kandydatom w w drugiej turze wyborów prezydenckich - Marine Le Pen i Emmanuelowi Macronowi. Doszło do zamieszek. Podobne manifestacje odbyły się w miastach uniwersyteckich - Rouen, Nantes i Tuluzie.

Na paryskim Placu Bastylii doszło do zamieszek. Policję, która użyła gazów łzawiących, obrzucano różnymi przedmiotami, wybijano szyby w witrynach banków - symboli kapitalizmu, na słupach ogłoszeniowych i autobusowych wiatach wypisywano farbą napisy wrogie wobec obojga kandydatów. Wznoszono okrzyki: "Ani Macron ani Le Pen!".

Jeden z licealistów, uczestników manifestacji, wyjaśnił, że młodzież wyszła na ulicę, by zaprotestować przeciwko - jak to nazwał - wyborczej maskaradzie". Podkreślił, że nie ma alternatywy, bo wybór jest między ultraliberałem i rasistką. Inny orzekł, że to nie jest demokracja.

Ale nie wszyscy byli przeciwko parze Macron - Le Pen. W XV. dzielnicy Paryża młodzież blokowała wejście do jednej ze szkół średnich. Uczestniczka tej akcji mówiła, że uczniowie zachowują spokój i nie robią niczego złego. Trochę żartują. Śpiewają, a to wszystko, by pokazać, że nie zgadzają się na Marine Le Pen. Młodzi ludzie o lewicowych poglądach - sympatycy Jean-Luca Melenchona - chcą się wstrzymać się od głosowania, ale niska frekwencja może sprzyjać Marine Le Pen.

dam/IAR