Jedenastego listopada, w Święto Niepodległości, do Warszawy zjechała międzynarodowa i lokalna lewicowa ekstrema by zablokować patriotyczną manifestację. Ich celem nie był pokojowy protest, kontrmanifestacja i wyrażenie własnych poglądów, oni od samego początku nastawili się na siłową konfrontację i rozbicie legalnego Marszu Niepodległości. Dowodów jest aż nadto, ot chociażby znaleziony przez służby porządkowe w jednym z lokali na Nowym Świecie „sprzęt” w postaci kastetów, kijów bejsbolowych i koktajli Mołotowa. Trudno się temu zresztą dziwić, skoro główni działacze i ideolodzy rodzimej „nowej lewicy” są zafascynowani mordercami spod znaku czerwonej gwiazdy, którzy nie tak dawno szaleli po Europie siejąc strach i śmierć a w internecie znaleźć można całe mnóstwo artykułów wychwalających lewacki terroryzm i krytykujących ideę niepodległego państwa narodowego.

 

Porównanie nazistowskiego terroryzmu do działań lewicowej guerilli RAF to typowa propagandowa ignorancja właściwa liberalnemu punktowi widzenia. Aktywiści RAF strzelali do policji w ostateczności, broniąc się przed aresztowaniem, nie znęcali się nad personelem bankowym, nie zabijali nikogo podczas ich wywłaszczania. Nie strzelali do sprzedawców kebabów ani imigrantów - atakowali aparat militarno-państwowy imperializmu, który w tym czasie popełniał masowe ludobójstwo na narodzie wietnamskim i innych ludach Trzeciego Świata. Jeśli zaś chodzi o współpracę neofaszystów z kapitalistycznym państwem to ma ona długą tradycję.” - możemy przeczytać na portalu http://raf.la.org.pl/. Wyraźnie zaznacza się w cytacie nie tyle pochwała, co pewne usprawiedliwienie dla zbrojnych odłamów skrajnej lewicy. Ataki na najwyższych państwowych urzędników, zakończone często morderstwem, nie spotykają się z potępieniem. To system i państwo są winne zbrodniom. Oczywiście państwo kapitalistyczne, oskarżane o imperializm, którego kwintesencją są Stany Zjednoczone Ameryki. O Związku Radzieckim i jego wielkim dziele niesienia socjalistycznego szczęścia w Afganistanie i innych regionach słowa żadnego znaleźć nie można...

 

Głównym wrogiem lewicy (a właściwie lewactwa, bo z uczciwą lewicą nie ma to nic wspólnego) jest państwo. Suwerenne, niepodległe, silne państwo jest im cierniem w oku i kamieniem w bucie, a nawet (z punktu widzenia ich optyki) ziarenkiem piasku w prezerwatywie.  Dziwić się nie należy, wszak lewackie ideały są dla tegoż państwa niebezpieczne, destrukcyjne wręcz, zatem każde – nawet te zaliczające się do obozu „demokracji ludowej” - będzie te ideały zwalczać. „Odrzucamy nacjonalizm, dlatego że odrzucamy pojęcie państwa narodowego i podporządkowania mu ludzkich istnień. Jedynym celem państwa narodowego jest dzielić, by skuteczniej rządzić.” - piszą na swojej stronie polscy syndykaliści (http://cia.media.pl) i nawołują do blokady Marszu Niepodległości słowami: „Naszą ojczyzną jest cały świat”. Od blokady legalnej manifestacji i sprzeciwu wobec patriotyzmu już tylko krok do ataków na instytucje reprezentujące państwo. Czy jest to realne zagrożenie, czy raczej kolejna teoria spiskowa? Nie wiem, jednak lepiej dmuchać na zimne niż na gorącym się sparzyć. Zwłaszcza, że prominentni działacze „nowej lewicy” niezbyt chcą się odciąć od dawnych bojowników o proletariacki raj na całym świecie...

 

Anarchiści od zawsze atakowali państwo, którego instytucje są – w ich mniemaniu – personifikacją wszelkiego zła. Logicznym następstwem takich poglądów jest nawoływanie do bojkotu wyborów, które legitymizują władzę jako wybraną przez obywateli. „W związku z nadchodzącymi wyborami parlamentarnymi, Federacja Anarchistyczna s. Poznań, apeluje do bojkotu głosowania. Uczestnictwo w wyborach, w obecnej sytuacji politycznej legitymizuje jedynie system sprawowania rządów...” - możemy przeczytać na stronie http://www.rozbrat.org. - i dalej: „Osoby najgorzej sytuowane nie mają obecnie swojej reprezentacji i jedynym skutecznym dochodzeniem swoich praw  socjalnych i politycznych jest akcja bezpośrednia - protest uliczny, strajk i bojkot(...)”. Nie można temu twierdzeniu odmówić racji, jednak namawianie do bojkotu jest rezygnacją z przyjęcia na siebie współodpowiedzialności za kraj i próbą zrzucenia winy za sytuację w jakiej się znajduje na władzę i tych, którzy ją wybrali. Jednocześnie w powyższym apelu widnieje zakamuflowana (słabo) groźba bezpośredniej konfrontacji. Areną, na której odbędzie się próba zmiany nieudolnej (tutaj też trzeba przyznać anarchistom rację) władzy nie ma być lokal wyborczy ale ulica. Protest, strajk, bojkot... a co dalej? Co, jeżeli władza się nie ugnie i nie ustąpi przed – nie bójmy się tego słowa – dziczą, wrzeszczącą i rzucającą kamieniami? Jeżeli zrobiło się pierwszy krok, trzeba iść za ciosem, przecież nie zaczyna się walki by zatrzymać się w połowie drogi. Co dalej zatem? Miejska partyzantka? Zamachy, strzelaniny, porwania, morderstwa? Rewolucja? Przypuśćmy nawet, że okaże się ona zwycięska, to co przyniesie? Likwidację państwa a w jego miejsce gigantyczną, hippisowską komunę? Bez policji, władzy, podatków... Może byłoby to realne w Edenie, zanim Ewa z Adamem sprzeciwili się Boskiemu nakazowi, jednak nie tutaj, na ziemi, gdzie zło jest wpisane w ludzką naturę. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, jak skończyłby się taki eksperyment, obraz byłby zbyt koszmarny dla umysłu wrażliwego człowieka. Dżungla z jej prawem silniejszego byłaby wręcz rajem. Namiastkę takiej rzeczywistości mogliśmy zresztą oglądać w Mad Maxie z Melem Gibsonem w głównej roli. Czy ktoś chciałby, żeby jego świat wyglądał w ten sposób? Ideały, nie ważne czy szczytne, czy tylko głupie, warto mieć, warto ich bronić. Trzeba się jednak najpierw dobrze zastanowić, co przyniesie wprowadzenie ich w życie.

 

Terror i zmiana systemu politycznego na drodze bezpośredniej konfrontacji z władzą nie jest zresztą domeną subkultur. Lewicowi działacze mieniący się kulturalnymi też się go nie wyrzekają, a przynajmniej nie skreślają z listy potencjalnych scenariuszy. „...właśnie terror, to znaczy takie zjawiska jak Czerwone Brygady czy Baader-Meinhof – to jest bardzo ważne zjawisko historyczne, które lewica musi przerobić intelektualnie i zrozumieć źródła klęski tych zjawisk, a nawet nie klęski, tylko przeciwskuteczności politycznej…” - stwierdził sekretarz Krytyki Politycznej Michał Sutowski podczas spotkania podsumowującego zeszłoroczną blokadę Marszu Niepodległości. Trzeba mu oddać sprawiedliwość i zaznaczyć, że wcześniej zjawisko lewicowego terroryzmu ocenił jako „negatywne”, jednak z kontekstu wypowiedzi wynika, że jego negatywność nie polegała na terrorystycznym charakterze, ale na nieskuteczności. Zapewne gdyby mordercom z RAF i innych organizacji udało się przewrócić porządek społeczny w zachodniej Europie Sutowski wychwalałby pod niebiosa ich pod niebiosa a zabójców „imperialistycznego” polityka Aldo Moro odlałby w brązie i postawił na cokole w samym centrum stolicy Nowego Wspaniałego Świata.

 

Zadziwiająca na pierwszy rzut oka może się wydawać ta zbieżność poglądów anarchistów i lewicowców, jednak kiedy przyjrzymy się lepiej to zdziwienie ustępuje zrozumieniu. Zarówno skrajna lewica jak i anarchiści dążą do destrukcji państwa i zbudowania na jego gruzach raju według własnej wizji. Obydwie grupy są przy tym spychane na margines i wykluczane ze społecznej debaty (podobnie jak skrajna prawica i neonaziści), a to powoduje jedynie radykalizację postaw i próby wprowadzenia w życie swoich ideałów na drodze konfrontacji już nie werbalnej. Jaka zatem będzie odpowiedź na tytułowe pytanie? Czy zwycięży zdrowy rozsądek czy też znowu zaczną wybuchać bomby i ginąć ludzie jak w latach siedemdziesiątych? Nie wiem, jednak sądząc po nasilającym się społecznym niezadowoleniu przypuszczać można, że ekstremistyczne grupy zaczną zdobywać coraz szersze rzesze zwolenników i w końcu wyjdą ze swojej niszy. A wtedy trzeba będzie przygotować się na najgorsze...

 

Alexander Degrejt