Zamiast wspólnej konferencji PO i PSL w sprawie reformy emerytalnej pojawił się rzecznik rządu (nareszcie) Paweł Graś. Powiedział tylko tyle: "Na jutro, na godzinę 14 został zwołany zarząd PO, który omówi wszystkie możliwe scenariusze na rzecz zebrania większości parlamentarnej, takiej, która umożliwi przyjęcie projektu reformy".

 

Czy to oznacza koniec koalicji? Ryszard Czarnecki z PIS powiedział Radio Zet: "To nie koniec rządu. Jeśli PSL nie pęknie, to będziemy mieli do czynienia z Trójkątem Bermudzkm PO - Palikot - SLD. Słowa rzecznika o jutrzejszym zebraniu zarządu PO to straszenie PSL. Jeśli nie pękniecie, to wymienimy koalicjanta".

 

Natomiast lider PSL Waldemar Pawlak oświadczył: "Ze strony PSL proponowaliśmy dwa kompromisowe rozwiązania. Jedno dotyczyło podniesienia wieku emerytalnego o dwa lata dla mężczyzn i dla kobiet i wydaje się , że to byłoby najbardziej polityczne w obliczu tej sytuacji, tych wniosków o referendum i krytycznych reakcji społecznych (...) Druga propozycja, jeżeli mówimy o 67 latach oznacza, że można będzie przejść wcześniej na emeryturę i że matkom czy może rodzicom wyrównałoby szanse na uzyskanie dobrej emerytury przez dopisanie kapitału do emerytury . To były dwie propozycje PSL i Platforma wspomniała o takim rozwiązaniu cząstkowym, że jedna trzecia emerytury należałaby się po przekroczeniu 65 roku życia".

 

Wszystko wygląda na to, że PSL traktowany jest przez Tuska jako kwiatek do kożucha. Dzisiejsza, lakoniczna wypowiedź Grasia nie zostawia wątpliwości, że PO nie potrzebuje żadnych uwag koalicjanta. Czyżby Tusk faktycznie sięgał po ludzi z antyklerykalnej bojówki Ruchu Palikota? Nie jest to nieprawdopodobne, zwłaszcza po ostatnich atakach PO na Kościół katolicki w sprawie Funduszu Kościelnego. Możemy mieć zatem przyspieszone wybory, których Tusk po prostu boi się, albo koalicję PO-Palikot plus SLD. Wtedy nie będziemy mieć już żadnych wątpliwości, że PO to nie twór obywatelski ale istnie diabelski.

 

sebastian/dziennik.pl/media