Hirek Wrona nazwał utwór kampanijny Łukasza Naczasa „fatalnym wykonaniem”. I była to wyjątkowo delikatna ocena. To co wyprawia SLD pozując na takie „kul”, „słitaśne”, „triendi”, „dżezi” jest po prostu żałosne. Osobiście ukochałem sobie kulturę hip-hopową za szczerość. Ten gatunek muzyczny, czyli rap (a także cała kultura hip-hop na którą się składa bboying, graffiti, DJ-ing i właśnie rap) wywodzi się z buntu pewnego pokolenia. Pokolenia, które chciało wyrazić to co czuje. Nie były to na samym początku treści zaangażowane, społeczne, opisujące świat. Częstokroć była to zabawa młodych z Nowego Yorku. Bawiono się słowem i muzyką. Od samych początków to natomiast było szczere. Nawet jeśli nie opisujące problemów ulicy – było oparte na autentyczności. Zawsze, od Afrika Bambaataa, poprzez Mobb Deep, Rakima, Nasa, A Tribe Called Quest, Group Home, do wielkiego powrotu Bestie Boys po latach. Bez względu o czym rapowali twórcy - to było szczere. Stąd po pewnym czasie powstały różne nurty w hip-hopie i każdy z nich wyrażał to co czuł artysta. Tymczasem ktoś wpadł na pomysł, że owa szczerość wcale rapowi potrzebna nie jest. Wręcz przeciwnie, można ją wyrzucić i użyć tej muzyki jako politycznej szmaty. No właśnie - czy można? A jeśli już się to dokonało, to czy można nazywać to hip-hopem? Przypomina się przykład Meza. Ten pseudoraper przez jedną część sceny był znienawidzony, przez drugą wyśmiewany. Też chciał być taki jak SLD „kul-słitaśny”, i presja bycia czołowym pośmiewiskiem sceny wepchnęła go w objęcia SDPL. Utwór z jego płyty, był wykorzystywany przez Marka Borowskiego w kampanii wyborczej. Marszałek nawet wersy Meza „rapował” na kanapie, bodaj u Wojewódzkiego (kolejnego co się napina by być taki ultrakul). Prawdziwi hip-hopowcy to co tworzy Mezo (Doniu, Liber et consortes) nazwali hip-hopolo. Jeden z bardziej znanych warszawskich twórców – Juras w utworze „Poza konkurencją”, nazwał to dobitnie „hip-hopolo raperów z PGR-u”. Lewactwo znane jest z tego, że popiera kołchozy pokroju PGR-u, więc mogą to odebrać jako pochwałę. Nic bardziej mylnego. Jak mentalność z kołchozu bierze się za rap, to wychodzą właśnie takie kompromitacje jak utwory SLD.

 

To nie pierwsza próba Sojuszu aby „ukraść” hip-hop. Już w poprzedniej kampanii, w nieudolny sposób próbowano dotrzeć do młodych, za pomocą utworu „je-je-je Grzegorz wiedzie cię” (czy inna bzdura). Liryki Blendersów, z utworów w których śpiewali swoim wymyślonym językiem, już miały większy sens.  Pijarowcy SLD jakoś mocno nie promowali tego utworu. Wszelako gdy tylko go wrzucili do sieci pojawiły się od razu komentarze: „śmiech na sali”, „żałosne”, „grzesiek ty łaku”. To najłagodniejsze z tych wpisów. Nie tylko Sojusz próbuje grać rapem. Gdy Liroy zaczyna popierać Ruch Palikota to rozumiem dlaczego akurat wytatuował sobie pajaca na głowie. Jest to człowiek, który bezsprzecznie budował scenę hip-hopową w Polsce, ale jego egzystencja polega obecnie na odcinaniu kuponów od „Scyzoryka”. Ile można? Mimo wszystko, jego dawna twórczość znaczy coś więcej niż utwory Łukasza Naczasa czy „je-je-je Grzesiek wiedzie Cię”. Tym większy to upadek. Mamy w Polsce lewicę spod szyldu SLD i Palikota, którzy z hip-hopu chcą zrobić polityczną szmatę.

 

Leszek Miller w programie [którego zajawką jest powstające graffity] został wywołany do tablicy przez prowadzącego czy czegoś nie zarapuje. Nie wiem czy red. Morozowskiemu się słowa pomyliły i chciał powiedzieć „a może pan premier kogoś zakapuje”, (co by nawet pasowało biorąc pod uwagę barwną historię naszej lewicy) nie jest to najważniejsze. Istotą problemu jest to, że ani red. Morozowski, ani Leszek Miller, ani Łukasz Naczas, a je-je-je Grześ to już w ogóle – nie mają zielonego pojęcia czym jest hip-hop. Grześ raz rozdaje jabłka, raz chodzi na grzyby, jeszcze kiedy indziej opowiada jakieś bajki pod szpitalem. Rychło tam akurat nie wróci, bo zmasakrowała go staruszka pytając wprost „skąd pieniądze na takie pomysły?”. Człowiek aspiruje do najwyższych urzędów w państwie a rezolutna seniorka zadając najprostsze pytanie o pieniądze go nokautuje. Hip-hopowcy by powiedzieli, że seniorka ma mocne „punche”. A skąd pieniądze na wszystkie lewicowe pomysły? Z kieszeni obywateli. A to najubożsi, dla których rap jest głosem buntu – zawsze takie pomysły odczuwają najmocniej. Ludzie z Sojuszu nie mają większego pojęcia czym jest hip-hop. Wystarczy, że jakiś spindoktor podpowiada, że młodzi to lubią i tak powstają prostackie gnioty, naigrywające się z prężnej kultury. A w rapie najważniejsza jest szczerość. Jedni kochają Boga, więc to wyrażają nagrywając chrześcijański hip-hop. Inni czują wielką więź z ulicą, więc odnajdują się w takich klimatach. Ilu artystów, tyle odsłon rapu. Rap - do momentu kiedy to wszystko jest szczere. Gdy przychodzi polityk i robi z rapu polityczną szmatę to już nie jest hip-hop. Jest to kolejna fuzja hip-hopolo ale już nie „raperów” jak nawinął Juras, ale to „hip-hopolo politykierów z PGR-ów”. Na pytanie które zadałem na wstępie – „ czy SLD opluwa kulturę?” łatwo odpowiedzieć. Może bardzo próbuje ale nie jest w stanie. Fałsz i obłuda zawsze przegra z kulturą opartą na szczerości.

 

Michał Zawisza Bruszewski