Walka o budżet Unii Europejskiej na lata 2021-2027 z fazy „bitwy na przecieki” przeszła do fazy konkretów. W ostatnią środę 2 maja w Polsce obchodzono Święto Flagi, a w Parlamencie Europejskim w Brukseli przewodniczący Jean Claude-Juncker przedstawił projekt następnej siedmioletniej „perspektywy finansowej” UE. Polska przyjąć go może z dużym zadowoleniem, choć przestrzegam przed hurra optymizmem - „mecz budżetowy” dopiero się zaczął. Na razie jednak, mówiąc językiem wyścigów samochodowych Formuły 1, uzyskaliśmy tzw. pool position. Owe przecieki, które w zeszłym tygodniu miały nas wytrącić z równowagi, a być może zmusić do popełnienia jakichś błędów, ukazały się miedzy innymi w prestiżowych europejskich gazetach, jak niemiecki „Frankfurter Allgemeine Zeitung” czy brytyjski „Financial Times”. Niemieccy dziennikarze,wzorem niemieckich polityków, natrętnie sugerowali, że Polska obejdzie się smakiem i straci olbrzymie pieniądze, ponieważ w nowych unijnych „wspólnych ramach finansowych” znajdzie się na nas gilotyna finansowa w postaci pozaekonomicznego kryterium „praworządności”. W odbiorze totalnej opozycji i niegdyś „establiszmentowych” mediów sprawa ta przybrała monstrualny wymiar i gigantyczne znaczenie ,tak jakby „ogon” praworządności kręcił unijnym „psem”. Chciałoby się powiedzieć w tym kontekście za Aleksandrem Fredrą: „ Miej proporcje Mocium Panie”...

Z kolei brytyjska wpływowy i ceniony w świecie biznesu „Financial Times” słusznie pokazując realna walkę o pieniądze z topniejącego po Brexicie brukselskiego skarbca,walkę m.in. pomiędzy Europa Południowa a naszym regionem Starego Kontynentu dochodził do błędnego ,jak się właśnie okazało, wniosku, że znacząca część unijnych funduszy na mniej zamożne regiony zostanie przesunięta do biedniejszej części „starej Unii”, „Piętnastki” kosztem jeszcze biedniejszej „nowej Unii” czyli w praktyce 9 krajów naszego regionu (osobny przypadek stanowią będące częścią „nowej Unii”, ale już bogatsze per capita od kilku krajów dawnej EWG - Słowenia i Estonia).

 

Budżet, który podpisze Angela Merkel?

Kreowana przez „totalsów” w Polsce wizja całkowitej klęski w kontekście w nowego unijnego budżetu jest intelektualnie żenująca i śmieszna. Przestrzegam jednak przed otrąbianiem sukcesu. Wygraliśmy pierwszą, być może kluczowa, batalię. Jednak ów „budżetowy mecz” potrwa jeszcze z rok – może trochę krócej, a może trochę dłużej. Niemiecki komisarz Guenther Oettinger odpowiedzialny w KE za budżet (następca Bułgarki Kristaliny Georgiewej, która ubiegała się o stanowisko Sekretarza Generalnego ONZ) podkreślał podczas negocjacji, że do czerwca chciałby uzyskać zgodę wszystkich państw członkowskich na propozycje KE. Jest to raczej „koncert życzeń”, albo jak kto woli pobożne życzenia. Na pewno finalne podpisanie budżetu nastąpi w 2019 roku. Osobistą ambicją Jean Claude'a Junckera, ustępującego po jednej kadencji szefa Komisji, jest aby formalnie „dopiąć” unijny budżet 2021-2027 jeszcze za jego kadencji ‒czyli w praktyce wiosną 2019 roku. Tak stać się może, ale nie musi. Gdyby osiągniecie porozumienia się odwlekało, wówczas wariantem równie możliwym jest przesunięcie finalnego zatwierdzenia budżetu już na początek nowej kadencji Komisji Europejskiej. Czyżby dokument ten miała sygnować nowa przewodnicząca KE Angela Merkel? Zakładając oczywiście, że ten „niemiecki” wariant personalny zostanie zrealizowany – ale o tym przekonamy się jednak dopiero w przyszłym roku. Czy w związku z tym Niemcom może zależeć na przesunięciu budżetu, aby uroczyście nowe unijne WRF (Wieloletnie Ramy Finansowe) podpisał ich kanclerz? Niekoniecznie. Tego typu PR-owskie „błyskotki” nie są, jak sądzę, potrzebne kochającej realną władzę, a nie jej blichtr, Frau Kanzlerin.


Koalicja zadaniowa z... Paryżem

Propozycja nowego siedmioletniego budżetu UE przekracza dotychczasowy pułap środków budżetowych, który wynosi 1% DNB (Dochodu Narodowego Brutto) poszczególnych krajów członkowskich. W nowej perspektywie finansowej planuje się zwiększenie pułapów do 1,11%, gdy chodzi o zobowiązania i 1,08% w zakresie płatności. Wyzwaniem dla budżetu 2021-2027 jest „załatanie” dziury po Brexicie. Poszerza się też lista priorytetów. Te nowe lub zdecydowanie bardziej wyeksponowane to: 1) imigracja, 2) walka z terroryzmem, 3) Wspólna Polityka Obronna, 4) nowe programy socjalne. Dziesięć procent budżetu mają stanowić nowe środki własne. Zakłada się, że owe środki własne pokryją aż połowę po-Brexitowej luki. Ma być też wprowadzony nowy podatek. Ewidentnie docelowo proekologiczny – od plastiku.

Będą też nieuchronne cięcia. Były one spodziewane i wszyscy wiedzieli, że dotkną dwóch unijnych „kranów finansowych”. Oba są kluczowe dla Polski. Oczywiście chodzi o CAP (Common Agricultural Policy – Wspólna Polityka Rolna) i fundusze strukturalne. Nie jest żadną niespodzianką, że te cięcia nastąpią – ale sukcesem jest to, że będą one zdecydowanie mniejsze niż to początkowo zakładano. Środki na rolnictwo będą mniejsze o 1/20 – co w sytuacji, gdy na Wspólną Politykę Rolną przeznaczona była dotychczas 1/3 budżetu (do niedawna 2/5), to nie jest katastrofą. Warto przy okazji zaznaczyć, że w tej sprawie udało się rządowi Prawa i Sprawiedliwości doprowadzić do zawarcia tzw. koalicji zadaniowej z Francją. Mimo istotnych różnic ideologicznych między Warszawą a Paryżem, zdecydowanie innych, wręcz wykluczających się wizji przyszłości Unii Europejskiej (francuski federalizm zmierzający w praktyce do europejskiego superpaństwa versus polska koncepcja UE jako Europy Ojczyzn czy Europy Narodów), mimo ataków Macrona na nasz kraj i rząd, jeszcze jako kandydata na prezydenta, potem prezydenta-elekta i w końcu urzędującego prezydenta – dwa rolnicze kraje: Polska i Francja zawarły pragmatyczny, choć nieformalny, związek obrony dużych środków na rolnictwo w ramach unijnego budżetu. I była to skuteczna operacja. Warto dopowiedzieć, że ową koalicję zawarł kraj, który ma największy odsetek osób pracujących w rolnictwie w samej UE (poza Grecją) czyli Polska oraz państwo, w którym już po II wojnie światowej w rolnictwie pracowała połowa obywateli zawodowo czynnych (sic!) ‒czyli Francja.

Cięcia funduszy spójności są minimalnie większe niż te, które dotkną rolnictwo: zmniejszą się one mniej więcej o 1/14.

 

FRONTEX z ponad 8-krotnie większą liczbą pracowników

Skoro są cięcia, to zwykle są też wzrosty. I tak zwiększenie środków budżetowych dotyczyć będzie – co potencjalnie może być interesujące dla polskich studentów ‒programu Erasmus. Na ten cel Unia przeznaczy dwa razy więcej pieniędzy niż dotąd. Na badania naukowe, rozwój i cyfryzację wzrost ten ma wynieść 60%. W tym jednak przypadku może to w praktyce być furtką dla państw – unijnych płatników netto, które dotychczas wykorzystywały te działy na dość umiejętne odbieranie części swojej składki członkowskiej. O dwa miliardy euro wzrośnie budżet UE na bezpieczeństwo i obronę. Więcej ma być też środków – choć na razie nie zadecydowano o ile – na „politykę sąsiedztwa”. To akurat może być korzystne dla naszego kraju. Wreszcie znacząco mają wzrosnąć środki na Agencję Obrony Granic Zewnętrznych FRONTEX. To akurat dla Rzeczpospolitej może mieć bardzo wymierne znaczenie, bo agencja ta ma swoją siedzibę (jako jedyna unijna zresztą) w Warszawie. Liczba pracowników FRONTEXU ma wzrosnąć przeszło ośmiokrotnie (!) z 1200 do 10 tysięcy, co jest mocno spóźnioną odpowiedzią na wyzwania związane z polityką imigracyjną.

Unijny „mecz budżetowy” tak naprawdę dopiero się rozpoczyna. Nawet jego teoretycznie ostateczne podpisanie w przyszłym roku nie wyklucza korekt. Zwłaszcza w pierwszych latach jego obowiązywania. Polska musi tak jak w ostatnich miesiącach, a zwłaszcza tygodniach, wykazać w tym obszarze szczególną i czujność i aktywność.

Ryszard Czarnecki

Gazeta Polska Codziennie 7 V 2018