Można odnieść wrażenie, że „prawicowy liberał” i „wróg Islamu, ale nie Muzułmanów” , zamieszczając na stronie internetowej swojej partii zakładkę przeznaczoną do składania donosów na Polaków, chciał jedynie dać upust swojej ignorancji i ksenofobii, a nie troski o gospodarkę swojego kraju, która przecież dla każdego liberała powinna stanowić priorytet.

 

Jak wynika bowiem z ubiegłorocznego raportu Holendersko-Polskiego Centrum na rzecz Handlu, obecność Polaków w Holandii zwiększa tamtejsze PKB o ok. 1,8 mld euro (0,3 proc.), a do holenderskiego budżetu trafia aż do 1,2 mld euro rocznie. Według informacji, zamieszczonych na portalu Forsal.pl, raport dotyczy bilansu zysków i kosztów, związanych z napływem polskich pracowników w ostatnich latach. Badania zostały przeprowadzone przez ING, Rabobank i Tempo Team. Raport przygotowano między innymi ze względu na rozpętanie atmosfery plotek i uprzedzeń wobec Polaków, pracujących w kraju tulipanów. Plotki mogły pozostać tylko plotkami. Sytuacja zaogniła się jednak, gdy Minister Spraw Społecznych i Zatrudnienia Henk Kamp przedstawił parlamentowi propozycje rządowe, według których pomoc społeczna powinna być uzależniona od znajomości lub wyrażenia chęci nauczenia się języka holenderskiego. Był to pierwszy symptom utrudnienia Polakom działalności w Holandii. Planowano również  wprowadzenie zapisów o zachęcaniu osób, które straciły pracę i nie mają środków do życia czy perspektyw na znalezienie pracy, do opuszczenia kraju.

 

W świetle ubiegłorocznego raportu, wspomniane kroki okazały się bezpodstawne. Badania wykazały bowiem, że 150 tys. imigrantów z grona „nowych państw członkowskich” (aż 80 proc. stanowią obywatele polscy – przyp. red.), nie stanowi obciążenia dla holenderskiego systemu socjalnego. Jak podaje portal Forsal.pl, również rzekomy gwałtowny spadek pensji na skutek napływu Polaków okazał się mitem. Według dokumentu Holendersko-Polskiego Centrum na rzecz Handlu,  imigranci przyczynili się do spadku wynagrodzeń w tzw. polskich sektorach jedynie o 0,2 (słownie: dwie dziesiąte) proc.

 

Wspomniany raport nie pozostał bez echa. Holenderski minister spraw społecznych skierował do parlamentu kolejny list ws. imigrantów, ale nie było już w nim mowy  o wydalaniu Polaków z kraju tulipanów. Henk Kamp zwrócił jednak uwagę na wyeliminowanie nieuczciwych biur pośrednictwa pracy. To właśnie one przyczyniły się do sytuacji w których, pozbawieni pomocy Polacy musieli zwracać się do państwa holenderskiego o pomoc socjalną.

 

Wydawało się, że sprawa przycichła, tym bardziej, że holenderskie biura pracy zaczęły w ubiegłym roku wyrażać obawy, związane z opuszczaniem ich kraju przez Polaków. Nasi rodacy okazali się bowiem solidną i tanią siłą roboczą. Jak informuje portal Niedziela.nl, również wysokonakładowa prasa rozpisywała się na temat zbyt małej liczby Polaków w agencjach pracy. Popularny dziennik „Metro” poświęcił tej kwestii nawet olbrzymi nagłówek na pierwszej stronie.

 

Według Niedzieli.nl kluczowa była wypowiedź Aarta van der Gaaga, dyrektora związku biur pośrednictwa pracy ABU, który stwierdził, że coraz więcej agencji pracy ma kłopoty ze znalezieniem odpowiedniej ilości robotników. Wg van der Gaaga, Holendrzy nie kwapią się do ciężkiej pracy w szklarniach czy na polach, w dodatku niezbyt atrakcyjnej finansowo. To właśnie w  tym sektorze najchętniej wypatrywano nowych rąk do pracy, a Holendrzy nie mogli narzekać na zainteresowanie ze strony Polaków. Dyrektor ABU zauważył, że odkąd nasi rodacy zaczęli wybierać inne kierunki emigracji, zaczęły się poważne kłopoty tamtejszych pracodawców. Van der Gaag dopatruje się przyczyny takiego stanu rzeczy w atmosferze wrogości, wytworzonej przez środowiska, które za punkt honoru postawiły sobie wywlekanie win poszczególnych obywateli polskich.  „Oczywiście, zdarzają się incydenty. Ale jeśli słyszę radnych, wykrzykujących hasła o „polskim tsunami”, wtedy myślę sobie: czy to potrzebne? Nasza tolerancja wciąż się zmniejsza: narzeka się nawet na Polaków, którzy rano za głośno zatrzaskują drzwi swoich samochodów. Od kiedy wybuchł kryzys, Polacy za wszystko są obwiniani; to niesprawiedliwa i jednocześnie groźna tendencja.” – powiedział dyrektor ABU.

 

To właśnie Aart van der Gaag zauważył, że problemem dla holenderskiej gospodarki nie są polscy imigranci, których ocenia najwyżej ze względu na ich pracowitość, ale nieuczciwe biura pracy, które wykorzystują pracowników i łamią prawo. Dyrektor związku biur pośrednictwa pracy szacuje, że może ich być nawet 6 tys. (stan na czerwiec 2011 – przyp. red.)!

 

Pomimo tych faktów, spirala niechęci wciąż się nakręca. Nie bez przyczyny Komisja Europejska, na początku marca, zagroziła postawieniem przed Trybunał Sprawiedliwości holenderskiego Ministra Spraw Społecznych oraz Ministra ds. Azylu i Imigracji.  Według nowych przepisów imigracyjnych, z Holandii można wydalić obywateli Unii Europejskiej już po trzech miesiącach od przybycia. Serwis e-Holandia.info wskazuje, że stanowi to naruszenie prawa europejskiego, zezwalającego imigrantom pozostać w kraju przez co najmniej sześć miesięcy, w celu znalezienia pracy lub udowodnienia, że można ją zdobyć w niedalekiej przyszłości.

 

Uruchomienie przez Geerta Wildersa strony, umożliwiającej pisanie donosów na imigrantów, w tym Polaków, dało wyraźny sygnał, że pewna granica została przekroczona, a Holandia słynąca z tolerancji wobec wszelkiej odmienności, nie potrafi sobie poradzić z pospolitą ksenofobią (strona do tej pory nie została zamknięta – przyp. red.). Obarczanie ludzi, którzy przyczyniają się do rozwoju holenderskiej gospodarki za wszelkie patologie społeczne jak narkomania, alkoholizm czy rozrzucanie śmieci (sic!) pachnie najbardziej haniebnymi praktykami rodem z III Rzeszy. Wśród notabli państwa Hitlera również nie brakowało neofitów, którzy wstydząc się swojego „mieszanego pochodzenia”, zdecydowali się na irracjonalną walkę z mniejszościami narodowymi. A przecież sam Wilders nie jest Holendrem z dziada, pradziada…

 

Aleksander Majewski