Wikary odprawiający poranną mszę w moim kościele parafialnym zachował się jak papież Franciszek. Po pierwsze, swoje kazanie skierował do każdego z obecnych, a nie do jakiegoś nieokreślonego zbiorowiska „wiernych”, a po drugie, na zakończenie poprosił wszystkich, aby w ciszy swojego serca odpowiedzieli na pytanie, jakie zadał na zakończenia kazania. Następnie usiadł i wytrzymał tę ciszę przez kilka minut.

Księża upodabniają się do papieży, jeśli tylko widzą w nich atrakcyjne wzory. Każdy, kto był w polskim Kościele w latach 80-tych i 90-tych, może to potwierdzić. Spotykało się wówczas bardzo wielu duchownych, którzy „lecieli Janem Pawłem”. Na ogół sprowadzało się to do naśladowania charakterystycznej melodii zdania, do stosowania zawieszonych i dźwięczących w uszach retorycznych pytań, ogólnie rzecz ujmując: do naśladowania sztafażu. Mało kto sięgał głębiej, a szkoda.

Młody ksiądz, który „poleciał Franciszkiem” uległ naśladownictwu o innym charakterze. Podobnie, jak Franciszek postanowił położyć nacisk na indywidualny charakter wiary (uwaga dla mało zorientowanych, ale chcących brylować jako znawcy katolicyzmu: „indywidualny” nie oznacza „prywatny”). Franciszek nie lubi kierować swoich katechez do wielkich zbiorowości. Nie lubi mówić o narodach, społeczeństwach. Woli mówić o pojedynczych osobach. Jeśli o coś pyta, to lubi to skonkretyzować. Wie, że ludzie bardzo chętnie ukrywają się w grupach. Mają wtedy ten komfort, że nie muszą nic robić, ale mogą się uśmiechać ze zrozumieniem.

Franciszek, podobnie, jak jego mistrz, założyciel Towarzystwa Jezusowego, Ignacy z Loyoli i jak mistrz jego mistrza, Jezus z Nazaretu, zwraca się do każdego. Dla niego nie jest ważne, co myślimy i czynimy jako „my Polacy”, albo „my wierzący w Chrystusa”. Dla niego istotne jest, aby na egzystencjalne pytanie był w stanie odpowiedzieć konkretny człowiek. Człowiek mający imię i nazwisko. Ja.

Jeżeli księża zaczną po Światowych Dniach Młodzieży „lecieć Franciszkiem” w taki właśnie sposób, jak to uczynił mój wikary, wówczas jest nadzieja, że wystąpi prawdziwy „efekt Franciszka”. Ja mam nadzieję.

Robert Bogdański/salon24.pl