Ostatnio część mediów bombarduje opinię publiczną dramatycznymi zdjęciami imigrantów nazywanych uchodźcami. Zabieg ten, obliczony na wywołanie współczucia, można śmiało nazwać „terroryzmem emocjonalnym”. Prowadzi on bowiem do bezrefleksyjnego, opartego na emocjach, nacisku opinii publicznej na władze, by kontynuowały politykę, która jest katastrofalna w skutkach. Towarzyszy temu polityczna nagonka polegająca na kwalifikowaniu wszelkich krytyków tego szaleństwa jako rasistów, ksenofobów i islamofobów. Tymczasem ignoruje się potrzeby prawdziwych uchodźców, gdyż nie służą one ideologicznemu projektowi multikuturalnej Europy – pisze Witold Repetowicz.

Na wstępie warto wyjaśnić dlaczego nielegalni imigranci szturmujący, na przykład, granicę grecko-macedońską czy tunel w Calais nie są uchodźcami. Część z nich, pochodząca np. z Syrii, była nimi wówczas, gdy uciekała ze swojego kraju ogarniętego wojną lub przed prześladowaniami. Jednak gdy znaleźli się w bezpiecznym miejscu to dalsza wędrówka przestała być ucieczką lecz stała się migracją. Ani we Francji ani w Grecji ludziom tym nic nie groziło, więc podjęcie decyzji o dalszej migracji nie było motywowane obawą o życie czy wolność. Dotyczy to zresztą też decyzji syryjskich uchodźców o opuszczeniu Libanu, Jordanii czy Turcji, choć w tym ostatnim wypadku wymaga to dodatkowego wyjaśnienia.

W Turcji przebywa obecnie około 1,8 mln uchodźców z Syrii (oraz około 100 tys uchodźców z Iraku). Władze tego kraju podkreślają, iż rzekomo świadczy to o ogromnym wysiłku humanitarnym Turcji. W rzeczywistości jednak deklaracje te, połączone z krytyką Europy, rzekomo pozbawionej empatii wobec uchodźców, świadczą tylko o kosmicznej wręcz hipokryzji ekipy Erdogana. Turcja w sposób nie do przecenienia przyczyniła się bowiem do tego, iż wojna w Syrii wciąż trwa, wspierając dżihadystyczne ugrupowania terroryzujące miejscową ludność. Ponadto kilkaset tysięcy uchodźców syryjskich pochodzi z Rożawy – północnej Syrii, zamieszkanej i kontrolowanej przez Kurdów. Tylko z kantonu Kobane w drugiej połowie 2014 r. uciekło prawie pół miliona ludzi, czyli ¼ ogólnej liczby uchodźców w Turcji. Tylko niewielka część z nich wróciła do swoich domów, gdyż wciąż obawia się ataków i nie bardzo ma do czego wracać. Ale turecko-syryjska granica jest otwarta tylko tam gdzie jest kontrolowana przez dzihadystów Nusry czy Frontu Islamskiego, co utrudnia pomoc humanitarną, czy wsparcie odbudowy Rożawy. Zamknięta granica wpływa też na ceny żywności. Przede wszystkim jednak Turcja blokuje wsparcie militarne dla YPG, dzięki któremu oddziały te szybciej mogłyby pokonać IS i zabezpieczyć Rożawę. Jej mieszkańcy zamiast kierować się do Europy mogliby wrócić do domu. Ekipa Erdogana prawdopodobnie jednak nie jest tym zainteresowana – chce w ten sposób dokonać czystek etnicznych w płn Syrii. Uchodźców zaś z Turcji wyekspediować następnie do Europy, nie jest bowiem prawdą, że władze Turcji pomagają wszystkim uchodźcom. Polityka „humanitarna” Turcji oparta jest na dyskryminacji.

Warto też uświadomić sobie dwie rzeczy. Po pierwsze – z faktu, iż w jakimś kraju panuje totalitarny system nie wynika automatycznie, że każda osoba stamtąd wyjeżdżająca jest uchodźcą. Są nimi tylko ci, którym ze względu na pochodzenie lub aktywność polityczną, religijną lub inne okoliczności, grozi prześladowanie. Tylko w 2014 r. 50 tys. Erytrejczyków wystąpiło o azyl w Europie. To prawie 1 % całej populacji tego kraju. Gdyby opozycja w Erytrei miała rzeczywiście tak masowy charakter, to reżim już dawno zostałby obalony. Oczywiście, drugą kategorią uchodźców są uchodźcy wojenni, ale w Erytrei nie toczy się żadna wojna. Po drugie – z faktu, że w jakimś kraju toczy się wojna nie wynika, że automatycznie wszyscy jego mieszkańcy to uchodźcy. Dotyczy to tylko ludzi mieszkających na terenach objętych działaniami zbrojnymi. Ponadto uchodźcę od imigranta odróżnia coś jeszcze, a mianowicie chęć powrotu. Oznacza to, że uchodźcom pomaga się nie poprzez przenoszenie ich do Europy, lecz dzięki pomocy w powrocie do domów. Tymczasem wsparcie militarne dla YPG w ogóle nie pojawia się w dyskusjach na temat uchodźców, podczas gdy bez wątpienia pomogłoby wrócić do siebie setkom tysięcy ludzi.

Dyskusja na temat uchodźców/imigrantów pełna jest kłamstw. By uzasadnić przyjęcie „uchodźców kwotowych” z Lampeduzy posługiwano się zdjęciami tragedii mieszkańców Syrii, podczas gdy zarówno ze zdjęć publikowanych w mediach jak i danych Frontexu wynikało jednoznacznie, że uchodźców z Syrii na Lampeduzie prawie w ogóle nie ma. Ponadto media i eksperci odwołujący się do ludzkiej solidarności i empatii ukrywają to, że konsekwencją wzrostu wydatków na imigrantów docierających do Europy jest ograniczanie wydatków na uchodźców syryjskich i irackich na miejscu (w Syrii, Iraku i krajach ościennych). Przykładem takiej hipokryzji jest zakończenie finansowania przez rząd 7 tys. uchodźców syryjskich w płn. Libanie przy jednoczesnym apelowaniu przez panią premier o solidarność z „uchodźcami”.

W analizie PISM P. Sasnal i P. Kugiel napisali, że przyjęcie 1000 „uchodźców” do Polski będzie nas kosztować najwyżej 10 mln złotych rocznie. Również Michał Gąsior w NaTemat stwierdza, że w Polsce to „tylko” koszt 40 zł dziennie na osobę, a w Niemczech 360 euro miesięcznie. Nawet zakładając, że te dane ukazują wszystkie koszty, to niewiele więcej niż 40 zł otrzymuje niejeden Polak harując na „śmieciówce”, ponadto licząca pięć osób rodzina imigrantów dostanie łącznie 6 tys. zł miesięcznie plus bezpłatną opiekę zdrowotną i zakwaterowanie w ośrodku, a równie liczna rodzina polska, gdzie jeden z rodziców jest bezrobotny a drugi pracuje na umowie „śmieciowej”, będzie miała, przykładowo, tylko 2 tys. na całą rodzinę. Takie argumenty są jednak kwitowane epitetami: rasizm, populizm, ksenofobia - i to przez ludzi twierdzących, iż są lewicą. Prowadzi to oczywiście tylko do jednego – wzrostu popularności ugrupowań populistycznych.

Kwestia kosztów ma jednak jeszcze jeden aspekt. Gdy mowa o 1000 „uchodźców” to P. Sasnal może w swym tekście napisać, iż 10 mln złotych rocznie to raptem koszt jakieś fontanny. Jednak bardzo ostrożne szacunki wskazują, iż w 2015 r. do Europy przybędzie 1 mln osób, a to oznacza wydatek dzienny w wysokości 12 mln euro, a roczny – prawie 4,5 mld euro. To połowa rocznego PKB Macedonii. Dla porównania koszt pokrycia podstawowych potrzeb uchodźcy syryjskiego w Akkarze wynosił około 30 usd miesięcznie. UNHCR brakuje natomiast 500 tys. usd dla 3 mln osób (w tym 0,5 mln dzieci) w Iraku na 2015 r. Chodzi o pokrycie podstawowych wydatków, zresztą efekt już jest – ponad 50 dzieci zmarło w sierpniu z powodu upałów. Obcięto też racje żywnościowe (o połowę) 1 mln uchodźców w Iraku z powodu braku 78 mln usd. Chodzi o pieniądze, których nie może zebrać cała społeczność międzynarodowa, w tym również bogate, naftowe kraje arabskie (z Arabią Saudyjska na czele), które nie przyjmują żadnych uchodźców choć hojnie finansują salafickie ugrupowania zbrojne w Syrii i punkty werbunkowe w Europie. Wg danych UNHCR w Arabii Saudyjskiej w grudniu 2014 r. było 561 uchodźców i 100 osób ubiegających się o ten status. Dla porównania w Polsce te liczby wynosiły odpowiednio 15700 i 2600.

Wydatki na „uchodźców” nie są jedynymi, które Europa ponosi w związku z tym kryzysem. Operacja Tryton, w zamierzeniu ochrona południowej granicy morskiej a faktycznie operacja ratunkowa, kosztuje 120 mln EUR, choć to faktycznie grosze przy 4,5 mld Eur.

Dane dotyczące wzrostu liczby napływających do Europy imigrantów są zastraszające. Tylko w lipcu Frontex zarejestrował ponad 100 tys. nielegalnych imigrantów, którzy przedostali się do Europy, czyli prawie połowę liczby imigrantów z ubiegłego roku (nie obejmuje to imigrantów których nie zdołano zarejestrować). Przy tym obecnie rzeczywiście zaczęli już napływać uchodźcy syryjscy (a jest ich w tej chwili 4 mln plus kolejne 4 mln irackich uchodźców wewnętrznych). To wypadkowa dwóch czynników. Z jednej strony Europa pokazała swoją słabość w ochronie granic, kampania w mediach przekonała potencjalnych imigrantów, iż warto ryzykować, gdyż nie zostaną odesłani, a w Europie czeka ich raj. Z drugiej strony ograniczanie wydatków (znacznie mniejszych niż czekają nas w Europie) na uchodźców „na miejscu” powoduje, iż ludzie ci nie mają wyjścia i zostaną tam tylko ci, których na migrację nie stać. Oni jednak nikogo już obchodzić nie będą.

Efekty tej nieodpowiedzialnej polityki już widać – wzrost notowań skrajnej prawicy i – w nieco mniejszym stopniu – skrajnej lewicy. Europę czeka polaryzacja polityczna z trzema ośrodkami: skrajną prawicą: rasistowską i ksenofobiczną; skrajną lewicą: dążącą za wszelką cenę do realizacji projektu multi-kulti oraz salafitami, dążącymi do obalenia demokracji i islamizacji Europy. Sondaże już dziś wskazują, iż Front Narodowy jest najbardziej popularną partią we Francji, a Marine Le Pen może wygrać wybory prezydenckie. W Szwecji Szwedzcy Demokraci, oskarżani jeszcze niedawno o sympatie nazistowskie, których poparcie jeszcze 10 lat temu nie przekraczało 3 %, teraz wg sondaży mogliby wygrać wybory z wynikiem 25 %. FPOe w Austrii ma poparcie 29 %. W Danii antyimigrancka Duńska Partia Ludowa dostała 21 % głosów. Ale to dopiero początek, bo fala imigrantów, która maszeruje przez Bałkany, jeszcze do Europy nie dotarła. Ponadto w 2016 r., jeśli nie zmieni się polityka wobec imigrantów, do Europy nie przybędzie ich kolejny milion – będzie ich znacznie więcej. Do tego trzeba będzie doliczyć parę milionów, która przybędą legalnie z uwagi na łączenie rodzin.

To, oczywiście, nie wyczerpuje zagrożeń. Już obecnie mnożą się incydenty z udziałem nielegalnych imigrantów, takie jak np. próba zabicia pasażerów pociągu w Brukseli przez Marokańczyka przybyłego z Syrii. Dowodzi to, że teza iż przybycie tych imigrantów nie zwiększy znacząco zagrożenia terrorystycznego nie odzwierciedla rzeczywistości. Szczególnie zagrożone są przy tym „tranzytowe” Bałkany. W Macedonii średnia płaca to 1500 zł, czyli co najwyżej tyle, na ile migrujący „tranzytem” liczą w Niemczech. Trwa jednak nagonka na policję macedońską za „blokowanie” granicy z Grecją. Aspekt ekonomiczny nie jest jednak jedyny. Bałkany wciąż nie wygrzebały się z zaszłości wojny lat 90-tych, a na tarcia etniczne nakłada się aspekt różnic wyznaniowych. Pojawienie się tysięcy muzułmanów w Macedonii, Serbii czy Bośni może spowodować wybuch nowej wojny i pojawienie się na niej dżihadystów, w tym z Państwa Islamskiego, w którego szeregach walczy tez wielu bałkańskich muzułmanów.

Wg danych z grudnia 2014 r. w Polsce było prawie 30 tys. uchodźców, bezpaństwowców i osób ubiegających się o status uchodźcy. W Grecji – 42 tys., a więc niewiele więcej. We Włoszech 140 tys. ale Erytrea nie była kolonią polską tylko włoską. Polska, w przeciwieństwie do niektórych innych państw UE, nie przyczyniła się również do niefortunnej niepodległości takich tworów jak Erytrea czy Sudan Płd, czy też anarchizacji Libii. W tym roku w Polsce złożyło już wnioski azylanckie kolejne 4 tys. osób, z czego połowa z Czeczenii. 1500 wniosków odrzucono, co pokazuje, iż nazywanie „uchodźcą” wszystkich imigrantów jest nadużyciem.

Największy napływ imigrantów dotyczy Niemiec. W grudniu 2014 r. uchodźców i osób ubiegających się o ten status było tam ponad 450 tys. W tym roku ocenia się, iż dołączy 800 tys. osób, choć te szacunki są na bieżąco weryfikowane (zwiększane). Warto też dodać, iż już obecnie 20 % mieszkańców Niemiec to obcokrajowcy, imigranci lub ich potomkowie, przy czym co najmniej 7 % z nich to osoby pochodzące z krajów muzułmańskich. Dotyczy to, w szczególności, co najmniej 4,5 mln osób pochodzących z Turcji. Nie są to wyłącznie Turcy, lecz również Kurdowie i rozpoczynająca się wojna domowa w Turcji może szybko odbić się na niemieckich ulicach. Podobne konflikty mogą zostać przeniesione do Europy przez uchodźców z Syrii. Trudno się zatem dziwić, że kanclerz Merkel chce wprowadzić wspólną politykę dot. uchodźców ujednolicając pomoc im przydzielaną w poszczególnych krajach. Jeśli celem ma być odniesienie liczby uchodźców i starających się o ten status do liczby mieszkańców, to przy 2 mln osób (a to minimalna liczba na koniec 2015 r.) Polsce przypadnie ponad 100 tys. a nie 2 tys. nowych uchodźców. A to dopiero początek, gdyż w najbliższych kilku latach do Europy ruszy kilkadziesiąt milionów osób. I nastąpi katastrofa.

Jedynym sposobem na niedopuszczenie do takiego scenariusz jest obrona granic Europy, przy jednoczesnym wsparciu humanitarnym uchodźców syryjskich i irackich w Syrii, Iraku i krajach ościennych. Należy również wesprzeć projekty rozwojowe i odbudowy takich terenów jak Rożawa, by zachęcić tych ludzi do powrotu do domu. Należy również wyciągnąć wnioski z politycznych błędów popełnionych w Afryce Płn. i na Bliskim Wschodzie.

Witold Repetowicz, Defence24.pl