Leszek M. (do cholery! czy ktoś nie wie, o kogo chodzi?!) może zostać skazany za nazwanie Bogdana Chazana "psychopatą religijnym". To całkowicie niepoważne. Z dwóch fundamentalnych przyczyn.

Po pierwsze, wolność słowa ma granice. Ale to są granice zdecydowanie dalsze, niż nazwanie kogoś "psychopatą religijnym". Jeżeli zdaniem p. M. p. Ch. jest psychopatą religijnym, to... co to kogo obchodzi? Takie jest zdanie p. M. Większość Polaków uważa, że p. M. jest synem PZPR-u i czerwonym szkodnikiem - i zdaje się, że też ma prawo tak uważać?

Po drugie, dlaczego dobra p. Ch. miałyby zostać naruszone, gdy p. M. nazywa go "psychopatą religijnym"? Czy dla kogoś słowa p. M. są wiążące? Czy jest człowiek do tego stopnia nie mający własnego osądu, że usłyszawszy opinię M. uzna, że p. Ch. bez najmniejszej wątpliwości jest rzeczywiście "psychopatą religijnym"? To czysty absurd.

Równie dobrze można byłoby pozwać do sądu Jarosława Kaczyńskiego za jego słowa o "gorszym sorcie". Kaczyński ma jednak prawo do takiej oceny. P. M. ma prawo do własnej oceny. P. Ch. powinien mieć prawo nazwać go w odwecie jak mu się żywnie podoba, byleby nie kłamał, a mówił tylko o swojej ocenie. 

Wolność słowa to jest ogromna wartość. Trzeba jej strzec. Szkoda, że środowisko katolickie, któremu próbuje się zamykać usta w wielu krajach Zachodu, w Polsce samo chce uciszać innych. I to wcale nie wtedy, gdy zamieniają wolność w rozpasanie, ale gdy mówią to, co w świetle zdrowego rozsądku mają prawo mówić, nawet, jeżeli jest to wynik ich pobłądzenia. 

hk