Jedną z podstawowych prawd o świecie jest to, że się zmienia. Przemijanie widać w każdym aspekcie życia. To, że wszystko się zmienia jest podstawową prawdą każdego istnienia, ale nie Boga. Cały problem polega na tym, że człowiek nie zawsze jest w stanie przyjąć to do wiadomości i zaakceptować ten stan rzeczy. Ta prawda istnieje, bez względu na to, czy jest nam z tym dobrze czy źle, czy to akceptujemy czy jest to nam obojętne.

W życiu człowieka jest coś z wieczności, jest coś, co pcha ku pragnieniu życia. Człowiek chce jakoś zabezpieczyć się na przyszłość. Szuka wartości, które pomogą mu przetrwać. Czyni różne zabiegi i starania o zdobycie dóbr czy choćby zaszczytów. One jednak w końcu muszą ulec rozproszeniu. Dobra tego świata są kruche, można je łatwo stracić. One nie dadzą nam zdrowia, a tym bardziej nie uratują przed śmiercią. Podobnie zaszczyty, splendory czy władza nie są dane raz na zawsze. Bardzo bolesne może być to, że nikt nie da nam gwarancji, że będę żył z ukochaną osobą aż do śmierci, że mój współmałżonek nie odejdzie wcześniej niż ja. Również nikt nie zagwarantuje mi obecności najlepszego przyjaciela aż do ostatniej chwili mojego życia, a nawet więcej – nikt nie może zagwarantować mi akceptacji i przyjaźni bliźniego. Jest wiele osób, które cierpi z powodu braku bliskiej osoby, powiernika, z którym mogą dzielić radości i smutki. Nieraz się zdarza, że nawet w tej ostatniej chwili są sami. Jednak, jak głoszą słowa hymnu nieszporów z uroczystości Wszystkich Świętych: „Błogosławieni płaczący samotnie, bo otrzymają radość i wesele”.
Trafnie opisuje ten stan Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym: „Tajemnica losu ludzkiego ujawnia się najbardziej w obliczu śmierci. Nie tylko boleści i postępujący rozkład ciała dręczą człowieka, lecz także, w jeszcze większym stopniu, lęk przed unicestwieniem na zawsze. Instynktem swego serca słusznie osądza sprawę, jeśli wzdryga się przed całkowitą zagładą i ostatecznym końcem swojej osoby i myśl o tym odrzuca. Zalążek wieczności, który w sobie nosi przeciwstawia się śmierci, jako że nie może być on sprowadzalny do samej tylko materii. Wszystkie wysiłki techniki, choć bardzo użyteczne, nie mogą uspokoić tego lęku; biologicznie bowiem przedłużenie życia nie zdoła zaspokoić pragnienia życia dalszego, pragnienia, które nieusuwalnie przebywa w sercu człowieka” (KDK 18).

Pewną obawę wobec tajemnicy śmierci miał także nasz Zbawiciel. Ukazują to słowa hymnu jutrzni ze wspomnienia wszystkich wiernych zmarłych:

Wiesz, czym są lęki śmiertelne,
znasz także grozę konania,
bo cichy, głowę skłoniwszy,
oddałeś Ojcu swą duszę.

Chrystus pokazał jednak, że śmierć nie ma ostatniego słowa, że śmierć nie jest końcem istnienia. On zmartwychwstał jako pierwszy, spośród tych, co pomarli. „I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni” (1 Kor 15,22). Zatem, „Gdzież jest, o śmierci twoje zwycięstwo? Gdzież jest, o śmierci, twój oścień? (…)Bogu niech będą dzięki za to, że dał nam odnieść zwycięstwo przez Pana naszego Jezusa Chrystusa” (1 Kor 15, 55.57).

Perspektywa śmierci, jaka czeka każdego z nas, wcześniej czy później musi nas skłonić do refleksji. Ona nie pozostawia złudzeń, odziera ze wszystkiego. „Czas jest miarą naszego życia; w jego biegu zmieniamy się i starzejemy. Jak w przypadku wszystkich istot żyjących na ziemi, śmierć jawi się jako normalny koniec życia. Ten aspekt śmierci jest pewnym przynagleniem dla naszego życia; pamięć o naszej śmiertelności służy także jako przypomnienie, że mamy tylko ograniczony czas, by zrealizować nasze życie” (KKK 1007).

Jeżeli przystępujesz do medytacji to pytanie jest: po co to robisz? By poczuć się lepiej, by coś dla siebie załatwić, by zagwarantować sobie dobrą wieczność, gdyby się okazało, że ona jednak istnieje? Medytujący podejmuje praktykę, bo jest osobą wierzącą, bo wie, że to, co jest teraz, jest przemijające. Medytujący ufa, ze trwając na praktyce przed Najwyższym, będzie trwał przed Nim również już w innym wymiarze i w innych okolicznościach.

W medytacji jest coś z niezmienności, stałości. Przecież za każdym razem wygląda ona tak samo – proste siedzenie na czarnej poduszce. Ten obraz jakby wyłamuje się spod powszechnego prawa przemijania tej doczesnej rzeczywistości. Jest on jakby przeciwny temu, że wszystko na tym świecie przemija. Dzieje się tak, ponieważ istota praktyki sprowadza się do tego, że stajemy przed Panem i Stwórcą Wszechświata, jesteśmy w obecności samego Boga. Jednak prawda jest taka, i jest to rzecz, która się nie zmienia – że jesteśmy zawsze przed Panem, nawet gdy nie medytujemy, choć może sobie tego nie uświadamiamy, choć może tak rzadko o tym pamiętamy. Fakt ten nie powinien nas zniewolić, ale ukazać perspektywę spotkania, spotkania które nas czeka.
Jednak medytacja, pomimo pozoru stałości, również przeminie. Ma ona nas przygotować na jeszcze jedno spotkanie, na spotkanie, które na pewno się dokona, na spotkanie, na które się przygotowujemy przez całe nasze życie, na spotkanie, od którego nie będzie można się uchylić, a które nie wiemy kiedy się dokona. „Postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd” (Hbr 9,27). Będzie to spotkanie z Najwyższym, z Panem i Królem Wszechświata. Autentycznie medytujący wie, że żyje w perspektywie tego spotkania. I każdy z nas, jeśli chce prawdziwie przeżywać swoją medytację, powinien mieć w pamięci ten czas jedynego w swoim rodzaju spotkania, spotkania, które się nie powtórzy, spotkania, z którego nie będzie już powrotu.

„Abba Teofil, arcybiskup, powiedział umierając: <Szczęśliwy jesteś, abba Arseniuszu, bo zawsze pamiętałeś o tej godzinie>!”. Ten apoftegmat dobrze ilustruje nam zadanie, które jest przed nami, zadanie bycia gotowym na chwilę, która nie wiadomo kiedy nastąpi.

Kiedy już umierał, przez trzy dni leżał z oczami otwartymi, wpatrzonymi w jeden punkt; a bracia budzili go i mówili: „Abba Agatonie, gdzie jesteś?” Odpowiedział: „Stoję przed sądem Bożym”. Mówią mu: „To i ty boisz się, ojcze?” On na to: „Wprawdzie robiłem, co mogłem, żeby zachować przykazania Boże, ale jestem człowiekiem: skąd mogę wiedzieć, czy mój trud podobał się Bogu?” Mówią mu bracia: „A to nie ufasz swoim czynom, że były w Bogu dokonane?” Odrzekł im starzec: „Nie będę miał pewności, dopóki nie spotkam Boga: bo inny jest sąd Boży, a inny ludzki”. A kiedy chcieli pytać go dalej, powiedział: „Zróbcie mi łaskę i więcej ze mną nie mówcie, bo nie mam czasu”. I umarł radośnie, a widzieli go tak odchodzącego, jak ktoś, kto się wita z przyjaciółmi i najbliższymi.

Pomimo obaw związanych z ostatnim oddechem, nie możemy poddawać się rozpaczy, nie możemy popaść w przygnębienie, zniechęcenie czy niewiarę. Nikt z nas nie jest bez grzechu, ale „jeżeli umarliśmy razem z Chrystusem, wierzymy, że z Nim również żyć będziemy” (Rz 6, 8). Perspektywa, jaka jest przed chrześcijaninem, jest naprawdę budująca:

„Oto ogłaszam wam tajemnicę: nie wszyscy pomrzemy, lecz wszyscy będziemy odmienieni. W jednym momencie, w mgnieniu oka, na dźwięk ostatniej trąby – zabrzmi bowiem trąba – umarli powstaną nienaruszeni, a my będziemy odmienieni. Trzeba, ażeby to, co zniszczalne, przyodziało się w niezniszczalność, a to, co śmiertelne, przyodziało się w nieśmiertelność” (1 Kor 15,51-53). Wobec takiej perspektywy śmierć nie może nas przytłaczać, nie może odbierać nam radości życia. Prawdziwie medytujący chrześcijanin widzi śmierć w sensie pozytywnym. Dla niego jest to zysk (Flp 1,21)! Zysk, ponieważ dokona się wtedy spotkanie z Tym, na którego czekał, z Tym, z Którym się spotykał za każdym razem na medytacji, z Tym, do Którego dążył przez całe swoje życie. To moment, w którym „ja nie umieram, ja wchodzę w życie”, jak powiedziała św. Teresa od Dzieciątka Jezus.

Opowiadano o pewnym starcu w Sketis, że gdy umierał, bracia obstąpili jego posłanie, ubrali go i zaczęli płakać. On zaś otworzył oczy i zaśmiał się. Powtórzył to po raz drugi i trzeci. Gdy bracia to zobaczyli, zapytali go: „Powiedz nam, dlaczego ty się śmiejesz, gdy my pła­cze­my?” On odrzekł: „Pierwszy raz zaśmiałem się dla­tego, że wy boicie się śmierci. Po raz drugi, że nie jes­teście przy­go­to­­wa­ni, trzeci raz dlatego, że wy płaczecie, gdy ja od­chodzę od trudów do odpoczynku”. Gdy to powie­dział, zaraz zam­knął oczy i zmarł.

Brunon Koniecko OSB