Profesor Andrzej Zoll, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, były rzecznik praw obywatelskich, słowem człowiek - na pozór - poważny, robi z siebie...No właśnie, co?

Zoll raczył skomentować w lewackiej stacji radiowej TOK FM reformę, która przydaje ministrowi Zbigniewowi Ziobrze stanowisko prokuratora generalnego.

Najpierw Zoll zaczyna mniej lub bardziej merytorycznie. W każdym razie, da się tego słuchać, da się to przeczytać - i nadal ma się wrażenie, że to mówi człowiek, niewykluczone, poważny. "To bardzo osłabia bezpieczeństwo obywateli. Nie przestępców, tylko tych, którzy nie są przestępcami, ale którzy mogą być narażeni na pociągnięcie do odpowiedzialności za czyny przez nich nie popełnione albo za czyny karane surowiej, niż te czyny, które oni rzeczywiście popełnili. Brak jest gwarancji dla obywatela" - powiedział Zoll.

"Dla polskiego państwa prawa, już dzisiaj mocno zagrożonego, jest to na pewno dzień bardzo niekorzystny i zwiększający zagrożenie" - stwierdził dalej, pozostając w kanonach przyzwoitości.

Jak wskazywał Zoll, prokurator generalny może ingerować w postępowania, wydawać polecenia prokuratorom, upubliczniać dokumenty i informacje z postępowania przygotowawczego, upubliczniać donosy, podsłuchy. A przecież, mówił Zoll, "to nie jest niezależny prokurator, tylko minister sprawiedliwości, a więc członek rządu, polityk".

Niestety, cały ten wywód, którego, jak podkreślamy, dałoby się jeszcze słuchać bez szczególnego niesmaku, Zoll podsumował...

"Powiem bardzo mocne słowo, ale przecież to są lata 30. w Niemczech, kiedy właśnie wprowadzono za Carlem Schmittem decyzjonizm, tzn. obowiązuje nie norma abstrakcyjna generalna, tylko decyzja tego, który ma władzę".

Polska PiS jak Niemcy w latach 30. To jest po prostu obrzydliwe...

wbw