Czy katolik może cieszyć się seksem? Dlaczego może i w jaki sposób? Czy seks oralny to coś złego? Czy dopuszczalne jest doskonalenie łóżkowych umiejętności dla zwiększenia satysfakcji małżonka? Na te i inne pytania odpowiada o. Ksawery Knotz, duszpasterz rodzin i "autor katolickiej Kamasutry", w rozmowie z Mateuszem Lubińskim.


- Francuska Agencja Prasowa okrzyknęła ojca "autorem katolickiej Kamasutry". Co ojciec na takie określenia?

- To jest logika mediów – szukania sensacji i ciekawostek i ja to rozumiem. Moja działalność niektórym tak się kojarzy, bo piszę pozytywnie o życiu seksualnym. I tyle tylko łączy moją książkę i wortal szansaspotkania.net z arcydziełem literatury indyjskiej. I może jeszcze to, że mówię, że dobre i w tym sensie moralne, i jak najbardziej katolickie, jest używanie olejków, perfum i tym podobnych rzeczy uatrakcyjniających współżycie seksualne.

- Nie boi się ojciec, że jak będzie zajmował się seksem na co dzień, to doprowadzi to ojca do moralnego zepsucia?
- A dlaczego ma doprowadzić do zepsucia? To jest właśnie myślenie, z którym walczę. Życie jest pełne zagrożeń. Jak przechodzę przez ulicę, ryzykuję, że potrąci mnie samochód. Ale to nie jest powód, żeby przez ulicę nie przechodzić. Ludzie zadają pytania, to trzeba im odpowiadać.

- Mnie zawsze kojarzyło się, że seks w tradycji katolickiej jest postrzegany raczej jako grzech niż coś dobrego, świętego. Jak to jest z tym seksem - jest dobry czy zły?

- Myślenie, że cielesność trzeba przezwyciężać, bo ogranicza ona duchowość, to są obce, niekatolickie wpływy, które w Kościele jednak przez długi czas dominowały. W Ewangelii nic na ten temat nie ma.
Wielu ludzi postrzega seks bardziej jako grzech niż miłość. Ale człowiek został stworzony przez Boga. Jak Bóg go stwarzał, to zaplanował ciało i sferę seksualną, pragnienie bycia ze sobą w sensie fizycznym. Oczywiście, grzech pierworodny to wypaczył. Ludzie się ranią. Ale człowiek został stworzony, by się z tego grzechu wyzwolić i przeżywać swoją seksualność w sposób piękny.

- Ojciec w swojej książce porównuje przeżycie orgazmu do poczucia szczęścia życia wiecznego. Tak można?
- To nie jest tak do końca moje porównanie. Święta Teresa z Avila, doktor Kościoła, opisuje na przykład swoje przeżycia mistyczne porównując je do rozkoszy między dwoma małżonkami. A to jest XVI wiek.
Naszym babciom raczej trudno jest swobodnie rozmawiać o seksie. Może trochę kiedyś rozmawiały, ale mało. Tak zostały wychowane i to jest sytuacja nie do przeskoczenia. Kiedyś o pewnych rzeczach się nie mówiło, ale dziś można o nich mówić. Jest zdecydowanie prościej, bo mamy odpowiedni język.
Oczywiście seksu jest wszędzie pełno, ale mało kto mówi coś wartościowego. Z jednej strony mamy w mediach pisanie o seksie byle by coś było, takie "blebleble". Wszystko po to, żeby przyciągnąć czytelnika na zasadzie taniej sensacji. Z drugiej mamy zakaz mówienia o seksie, wciskanie seksualności w sferę tabu. To jest bardzo silna tendencja na łonie Kościoła.
Mało kto mówi na serio o akcie małżeńskim i pewnie dlatego tak dużo ludzi się do mnie zgłasza.


- A nie spotyka się ojciec z zarzutami typu: "co duchowny może wiedzieć o seksie?"
- Zwykle pytają o to dziennikarze. Odpowiadam wtedy, że nie trzeba być alkoholikiem żeby ludzi leczyć z alkoholizmu. Albo daję inny przykład. Jak ktoś kupuje samochód, to wybiera dealera, którego obdarza zaufaniem. Ludzie, którzy do mnie przychodzą, obdarzają mnie zaufaniem. Wiedzą, że nie prowadzę swoich zajęć po to, żeby ich oszukać, że nie mówię czegokolwiek, żeby tylko wyciągnąć od nich pieniądze.
Żyjemy w demokratycznym kraju i każdy słucha tego kogo chce. Ja w przystępny i ciekawy sposób mówię o tym, czego naucza Kościół.

- Co ojciec mówi?
- Że zbliżanie się do Boga nie wyklucza szczęśliwego życia seksualnego. Poprzez akt małżeński zbliżamy się duchowo z małżonkiem i zbliżamy się też równocześnie do Boga. Mówię, że Bóg nie działa nie wiadomo gdzie, tylko jest w więzi małżeńskiej. Większość Polaków bierze ślub kościelny. Ale rozumienie sakramentu sprowadza do uczestnictwa w konkretnym rytuale odbywającym się w jakimś kościele. Ślub się odbył, a potem biegnie sobie życie z poczuciem Bożego błogosławieństwa. Sakrament miał miejsce 10 lat temu, a teraz co najwyżej trwają skutki jego zawarcia. Ale to bardzo ogólny stopień zrozumienia. Zbyt ogólny, żeby czerpać z niego życiową mądrość. Problemy i rozwody biorą się z tego, że ludzie coś ważnego w swoim związku zaniedbali. Także w sferze seksualnej. Trzeba zaprosić Boga w relacje, które tworzy się między sobą. Także relację miłości rozumianej szerzej niż tylko uczuciowo. Sakrament małżeństwa realizuje się cały czas, gdy małżonkowie się ze sobą modlą, rozmawiają ze sobą, ale też - gdy kochają się ze sobą.


- Tytuł ojca książki to "Akt małżeński. Szansa spotkania z Bogiem i współmałżonkiem". Czyli Bóg jest z nami w łóżku?
- Tak, ale należy to właściwie rozumieć. W swojej codziennej praktyce zauważam, że rozumienie tego, kim jest Bóg, zatrzymało się u wielu ludzi na poziomie ośmiolatka, którzy przygotowuje się do sakramentu Pierwszej Komunii Świętej . Ludzie przypisują Bogu cechy ludzkie. To jest pewien etap wtajemniczenia, później powinno się przejść na kolejny. Nie należy sobie tego wyobrażać tak, że jakiś osiwiały starzec wpycha się nam pod kołdrę. Bóg nie jest też Wielkim Bratem, który cały czas nas podpatruje i podsłuchuje, żeby sprawdzić, czy nie robimy nic złego. Chodzi o duchową obecność. Bóg jest wszędzie, przenika rzeczywistość. Jak jest wszędzie, to i w łóżku. Jest w naszym życiu. Seksualność też prowadzi do Boga. Oczywiście w ramach sakramentu małżeństwa.


- Katolik może modlić się o udany seks?
- Dziękuje się Bogu za to, że dostało się lepszą pracę. Ważne też, żeby dziękować za swoją cielesność.


- Ale chyba nie we wszystkich jej przejawach?
- Seks to nie tylko piękno. Są też zagrożenia. Jeśli jednak mówimy o współżyciu seksualnym małżonków, to nie powinni się oni zastanawiać w łóżku w jaki sposób można się pieścić.

.
- Naprawdę? Zawsze myślałem, że seks katolicki to tylko pozycja, którą w brzydki sposób nazywa się "misjonarską".
- Kościół nie wypowiada się w swoim nauczaniu na temat tego, jakie pozycje seksualne są dozwolone. Ważne, żeby małżonkowie czuli się dobrze i szanowali wzajemnie. Od strony moralnej na pewno nie jest ważne, jaką formę przybierze ich zbliżenie do siebie. Gdy małżonkowie podejmują współżycie seksualne odradzam zastanawianie się nad tym, co wypada a co nie, co jest dobre, a co złe. To tylko hamuje, tworzy niepotrzebne lęki i niepokój moralny. To tak jakby w czasie tańca myśleć czy wolno mi tak obkręcić partnerkę prawą ręką czy lewą. Jak się zaczyna tańczyć, to trzeba się dać ponieść muzyce. I wtedy można się świetnie bawić do białego rana,


- A mi się wydawało, że seks katolicki to tylko i wyłącznie taki, który służy daniu nowego życia. Więc na przykład seks oralny odpada.
- Myślenie "będzie tyle dzieci, ile będzie" to nie jest w ogóle myślenie katolickie. Człowiek ma rozum i musi się nim posługiwać. Trzeba świadomie i odpowiedzialnie planować rodzicielstwo. Człowiek dostał od Boga rozum po to, żeby się nim posługiwać.
Ważne jest, żeby nie wykraczać poza swoją cielesność. Chodzi o to, żeby ludzie budowali relację w oparciu o swoje ciała. To zakłada coraz lepsze poznawanie ciała i jego rytmu płodności. Umożliwiają to metody naturalne. Jak małżonkowie ich nie znają, to nie są w stanie regulować dzietności inaczej jak przez antykoncepcję. Chyba, że w ogóle przestaną współżyć.


- Czyli prezerwatywa i pigułka odpada...
- Tak.

- Ale doskonalenie swoich łóżkowych umiejętności w celu zwiększenia satysfakcji małżonka już nie?
- Już nie. Często, gdy mówię o nauczaniu Kościoła w kwestii seksu, używam metafory futbolowej. Małżeństwo jest boiskiem, na którym gra się mecz. Są pewne reguły gry, zakazane zagrania, ale najważniejsze jest, by starać się strzelać bramki. Nie wolno odpuścić sobie meczu - to grzech zaniedbania. I trzeba się starać grać, jak gra Portugalia - tak żeby zachwycać. Nie da się tego zrobić bez zdobycia odpowiedniej wiedzy i treningu.
W piłce zdarzają się faule. Ale zagranie ręką nie powoduje wyrzucenia z boiska. W życiu nie można nie grzeszyć. Nie powinno się faulować, ale to się zdarza. Bo ono jest jak sport. Ma swoje porażki, ale najważniejsza jest gra, pasja, ryzyko, zmaganie i zwycięstwo. I ważne, żeby cały czas wiedzieć o co się gra - by życie było jak najlepsze i żeby się kochać wzajemnie. To jest prawdziwa moralność. Nie co powinienem robić, a czego nie wolno, ale co chcę zrobić, aby nasze życie seksualne było jeszcze lepsze.


- I to ojciec mówi na rekolekcjach? Nie chcę mi się wierzyć, że nie spotyka się to z oporem wewnątrz Kościoła...
- Za bardzo nie. Czasem ktoś polemizuje w szczegółowych kwestiach, na przykład seksu oralnego. Ale ogólnie spotykam się ze zrozumieniem. Słyszę głosy od księży proboszczów, że oni by tak nie potrafili, ale dobrze, że jestem i do mnie z problemami swoich wiernych odsyłają.
Dlaczego Kościół ma się nie zajmować seksem? Zajmuje się wszystkim, bo Pan Bóg jest wszędzie. To, że jest grupa dewotów, którzy nie dopuszczają seksualności i ciała do sfery sacrum, religii; twierdzą, że nie można o tym mówić, to trudno. Ja się nie kieruję do tej grupy ludzi. W pracy na co dzień zajmuję się małżonkami. Pomagam im zrozumieć, w jaki sposób praktycznie realizuje się sakrament małżeństwa.
Zajęcia są w grupie. Modlimy się, jest Msza Święta. Bardzo dużo ludzie zyskują dzięki spotkaniu z innymi małżeństwami, z którymi mogą powymieniać doświadczenia. Miałem teraz na rekolekcjach terapeutke. Powiedziała, że taki poziom otwartości jaki u nas się wytworzył w ciągu trzech dni, ona na terapii indywidualnej osiąga po pół roku. Religia ma bardzo duży potencjał odblokowywania ludzi.


- To naprawdę pomaga?
- Prowadzę zajęcia od kilku lat, co tydzień spotykam około 20 małżeństw. Mam wiele świadectw, że tak. Pewien pan powiedział mi już po rekolekcjach, że gdy zobaczył tutaj tyle atrakcyjnych kobiet, to najpierw pomyślał coś w stylu "pewnie z nimi byłoby mi lepiej". Ale gdy zaczął słuchać o ich problemach i zauważył, że mają podobne jak jego żona, to dowartościował swój związek. Docenił swoją relację. Przede wszystkim to, jak dobrze się ze swoją żoną zna. Zobaczył, że nie tylko inne kobiety podobnie jak zona przeżywają seksualność, ale, że inni mężczyźni mają też podobne problemy jak on. Ludzie, gdy zobaczą, że ich problem nie jest tylko ich prywatnym problemem, że dotyczy też innych, to łatwiej sobie z nim radzą. Przestają swoje trudności traktować jako coś wyjątkowego, o czym nie można mówić, bo inni mogą nie zrozumieć. A tu się okazuje, że wszyscy jadą na tym samym wózku.Na rekolekcjach odbywa się też odnowienie sakramentu małżeństwa. To szczególnie wzruszający moment. Ludziom przypomina się ślub.


- Dużo jest w Polsce duchownych zajmujących się tą tematyką?
- Kilku jest, ale za dużo nie ma. Jest to trudny temat. Wielu księży boi się go poruszać. Nie wszyscy są przygotowani, bo i trudno, żeby każdy ksiądz znał się na wszystkim.


- Chyba wszyscy, czy ktoś jest katolikiem, czy nie, marzą o miłości swojego życia. "Póki śmierć nas nie rozłączy". Co by ojciec radził, by to się udało?
- W dzisiejszych czasach związek dwojga ludzi musi przezwyciężać tyle trudności, że czasami myślę, że cudem jest to, że w ogóle się komuś udaje. Drugi człowiek nie jest w końcu dobrem, które można skonsumować. Z takim podejściem na pewno się nie uda. Dlatego jak człowiek ma pewną duchowość, to myślę, że z tego niematerialnego nastawienia też wypływa dużo dobrego i zwiększa to jego szanse na udany związek.
Na rekolekcjach opowiadam o puzzlach. Trzeba każdy puzzel poskładać. I dopiero wtedy widać piękno układanki, gdy się ją złoży w całość.
Małżonkowie muszą poskładać do siebie takie rzeczy jak wzajemną miłość, szacunek, troskę, empatię i pewnie wiele innych. Trzeba rozumieć siebie i potrzeby drugiej osoby. Nabyć umiejętność przeżywania ciała, zaakceptowania swojej przyjemności jako czegoś dobrego. Braki i niedoskonałości też oczywiście trzeba umieć akceptować. Wszystkiego trzeba się nauczyć. Miałem takie małżeństwo, które nie miało typowych problemów łóżkowych. Od strony technicznej ich współżycie było bardzo udane. Ale, jak mi potem powiedzieli, dopiero, gdy w akcie małżeńskim odkryli sferę duchową i fakt, że seksualność trzeba przeżywać także duchowo, że jest jeszcze inna płaszczyzna jej przeżywania, to wtedy ich życie seksualne nabrało nowego wymiaru. Odnaleźli nową radość w byciu razem.


- Pewnie przydałaby się metafora boiskowa. Sukces nie zależy od indywidualnych umiejętności. i trzeba dużo pracować, by stworzyć zgraną drużynę?
- Nad każdym związkiem trzeba pracować. Romantyczne wyobrażenie, że się kochamy i to wystarczy, że będzie zawsze tak pięknie, niestety się nie sprawdza , bo nawet najbardziej romantyczne uniesienia zanikają a rzeczywistośc życia razem staje się po pewnym czasie codzienna i zwykła. Bez dbania o relację na co dzień i troszczenie się o nią, nic się trwałego nie zbuduje. Widzę często jak małżonkowie z 10, 15, 20 letnim stażem, na trzeci, czwarty dzień rekolekcji idą sobie na spacer trzymając się za ręce, przytuleni do siebie jak para zakochanych nastolatków. Ale to już jest miłość, która przeżyła nie jedną trudność.

 

KAPUCYNI.PL