"Kiedy atakowane są wartości, musimy zabrać głos" - powiedziała niemiecka kanclerz w specjalnym przemówieniu po zamachach we Francji. "Takie jest nasze przekonanie i takie musi być przeświadczenie w Europie. Stoimy w tych dniach ramię w ramię, szczególnie u boku Francji" - dodała. "Będziemy wspólnie w Europie bronić wartości, które są nam wszystkim drogie, które leżą też u podstaw stylu naszego życia" - przekonywała Merkel, dodając, że chodzi tu o "obronę godności każdego człowieka". 

***

Angela Merkel wezwała wczoraj w płomiennym przemówieniu do podjęcia u boku Francji obrony wspólnych wartości oraz do solidaryzmu z Francuzami w obliczu zamachów. Apel jest jak najbardziej na czasie, a intencje ponad wszelką wątpliwość wzniosłe. Jest tylko kłopot z nazwaniem tych "wspólnych wartości", za które solidarnie pójdziemy się u boku Francuzów bić. Fanatyczni islamscy terroryści, którzy są po drugiej stronie baraykady, walczą bowiem o własną wizję świata, opartą, z grubsza, o Koran i o tradycyjnny model społeczeństwa i rodziny z Koranu właśnie czerpiący zasady. Są solidarni, mając na sztandarach Allaha - i obietnicę wiecznej imprezy w raju, w towarzystwie dziewczyn - hurys, po śmierci na wojnie z niewiernymi białasami. 

Adresatem zaś szlachtnego apelu Angeli Merkel jest zdemobilizowane społeczeństwo, apatyczni smarkacze, konsumenci cywilizacyjnej papki XXI wieku, dzieciaki z rozbitych rodzin, waleczni inaczej - głównie na paradach równości; konsumenci ciepłej wody i narkotyków, wszelkiego rodzaju abnegaci, w najlepszym razie z chrześcijańskim "refluksem" cywilizacyjnym pod egidą Monty Pythona. Czy z takim "wojskiem" jesteśmy w stanie stawić opór barbarii, gdy na ulicach europejskich miast toczy się wojna? Czy zdołamy naprędce odbudować solidaryzm oparty na chrześcijaństwie, które stanowiło fundament naszej cywilizacji? 

Jeżeli nie, to ostatecznie pogrązymy się w pełzającej "wojnie trzydziestoletniej" z islamem - a na koniec ją przegramy. 

Tadeusz Grzesik