Kilka dni temu po raz kolejny dała o sobie znać „inteligencja i wysmakowane” poczucie humory Kazimiery Szczuki. Czołowa feministka, która lansuje się na obrońcę uciśnionych przeprowadziła wywiad z pisarzem Jerzym Pilchem, który ujawnił swoją chorobę Parkinsona. Oto jak wygląda rozmowa feministki z pisarzem w magazynie „Gala”.


Pilch: Po odstawieniu alkoholu drżenie rąk mija. Prędzej czy później, ale w końcu mija. Po pierwszym roku bez wódy usłyszałem od lekarzy, że niestety, to nie alkoholizm. U parkinsonika dygot narasta i nie ma na to sposobu. Chyba że trafisz na dobry zestaw leków.(...)


SZCZUKA: Nie ślinisz się jak papież. I nie masz problemów z mówieniem. Chociaż jemu i tak było lżej chorować niż zwykłemu choremu.


PILCH: Miał koło siebie Dziwisza.


SZCZUKA: Podróżował, wożono go po świecie, oklaskiwano, śpiewano piosenki. Uznawano go za heroicznego chorego. Rzeczywiście, był najsłynniejszym parkinsonikiem, który ukazywał się światu bez żadnych ograniczeń. Czciły go miliony.


PILCH: To ukazywanie się jest chyba chwalebne.


SZCZUKA: Tak sądzisz? Ale sam się raczej ukrywasz.


Szok? Może dwa lata temu byłby to szok. Dziś „Nie płakałam po papieżu” to dobranocka. Dziś w przestrzeni publicznej rządzi rynsztok i jego prorocy. Teraz torem Szczuki idą więc żołnierzyki Janusza Palikota, który w sportowej kategorii szerzenia chamstwa jest Rockym Balboa. Pisaliśmy dziś co proponuje kabaret ludzi Palikota. Oto próbka jego żartów: na polu walki żołnierz łapie lecącą w powietrzu wątrobę. O kur…a, papież - krzyczy żołnierz. Obok pojawia się zakonnik i interweniuje: Relikwia pierwszego stopnia - krzyczy. Zabiera żołnierzowi wątrobę i chowa do słoika. W kolejnej scenie zakonnik uczy, jak sporządzić relikwię pierwszego stopnia. Potrzebne są  do tego jelita, środki konserwujące i podroby, może być wątróbka. Dalej jest jeszcze lepiej. Nie ma sensu nawet cytować tego, pożal się Boże, humoru. Jednak nie zmienia to faktu, że problem istnieje. Jaki?


Ano taki, że twórcy kabaretu przekonują, iż zamierzają przekroczyć kolejne granice. Te jednak mają to do siebie, że wymagają kolejnych kroków, które wytyczą nowe prądy w sztuce żartowania ze świętości. Coraz to nowe okładki „Wprostweeka” pokazały, że nigdy nie kończy się na półśrodkach. Możemy być więc pewni, że kolejnymi próbami zapewnienia rozrywki „naćpanej hołocie”- jak mawia Leszek Miller będzie pokazanie jak „fajne” jest nabijanie się z katolów. A czyż nie tego wymaga „fajna Polska”? Fajna Polska to Polska bez takich „zacofańców” jak Hołownia w przestrzeni publicznej. Fajna Polska to położenie wszystkich katoli ( dziś nie ma już otwartych katolików i zamkniętych moherów) na jednym polu walki. Dziś Wandea wygląda inaczej. Inaczej też wygladają prześladowania. Jednak panowie w czerwonych czapeczkach również zaczynali od zaczytywania się de Sadem, który i tak był bardziej wyrafinowany niż Szczuka i jej kseroboje. I dlatego to jest tym bardziej groźniejsze. 


Łukasz Adamski