Dziś formalny początek Brexitu. Rząd Theresy May uruchamia w imieniu rządu w Londynie artykuł pięćdziesiąty Traktatu Lizbońskiego. To efekt referendum z czerwca zeszłego roku, w którym prawie 52 procent głosujących opowiedziało się za wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.

Wczesnym popołudniem brytyjski ambasador Tim Barrow wręczy szefowi Rady Europejskiej Donaldowi Tuskowi list informujący, że rząd w Londynie uruchamia artykuł 50. pozwalający na opuszczenie Unii. Pod listem będzie się znajdował podpis premier Theresy May.

Da to początek negocjacjom Londynu z Brukselą. Według analityków, najwcześniejszy realny termin ich rozpoczęcia to maj. Rozmowy mają potrwać maksymalnie dwa lata, choć czas ten może zostać wydłużony, jeśli jednogłośnie zgodzą się na to państwa członkowskie Unii.

Wśród najważniejszych kwestii jest pytanie o to, czy wychodząc ze Wspólnoty Londyn będzie musiał zapłacić rachunek odzwierciedlający wiele finansowych zobowiązań podjętych przez kraj przed opuszczeniem Unii, a także o migrację. Tu pojawia się temat imigrantów unijnych - również z Polski - już na Wyspach mieszkających. Brytyjski rząd deklaruje, że kwestię ustalenia ich statusu traktuje jako priorytet. Sprzeciwił się jednak propozycjom, by udzielić Polakom, Rumunom czy Francuzom przebywającym na Wyspach jednostronnych gwarancji.

Inna kwestia to handel. Premier May deklarowała, że Wielka Brytania chce opuścić Wspólny Rynek, przedkładając nad korzyści z niego płynące kontrolę nad imigracją.

Theresa May będzie również musiała zająć się kwestią wewnętrzną - jedności Królestwa. Regionalny parlament Szkocji przegłosował bowiem wczoraj uchwałę domagającą się od rządu centralnego referendum w sprawie niepodległości. Liderka Szkockiej Partii Narodowej Nicola Sturgeon przekonuje, że od czasu poprzedniego plebiscytu - jesienią 2014 roku - nastąpiła diametralna zmiana w sytuacji Szkotów, którzy - w przeciwieństwie do większości Anglików i Walijczyków nie chcieli wychodzić ze Wspólnoty.

emde/IAR