Jeden z najbardziej znanych blogerów amerykańskich Milo Yiannopoulos, wielki orędownik Trumpa, a jednocześnie zadeklarowany gej (po coming-oucie) zacytował moją wypowiedź na temat konieczności obrony przed inwazją islamskich imigrantów. Zilustrował ją moim zdjęciem doklejając skądinąd czapkę z daszkiem (której nigdy nie noszę), z napisem: „Obey” . W krótkim czasie twitt Amerykanina miał ponad 30 tysięcy „lajków” i około 4,5 tysiąca udostępnień. Ta reakcja guru republikańskiego internetu (niezależnie od kontrowersyjności tej postaci), podobnie jak entuzjastyczne reakcje na przetłumaczone na angielski przemówienie premier Beaty Szydło w Sejmie RP świadczy, o tym że świat „Zachodu”, a przynajmniej jego konserwatywna część, zaczyna w Polsce postrzegać istotny punkt odniesienia. Nie tylko w walce z niechcianymi muzułmańskimi imigrantami spoza Europy, ale też z beznadzieją „political correctness” ‒ „politycznej poprawności”. Ciekawe, że Donald John Trump uczynił z walki z ową polityczną poprawnością jedną z głównych osi swojej, przecież skutecznej(!), kampanii prezydenckiej. Po prostu Amerykanie już się pożegnali z narzuconymi im odgórnie standardami, które nie mają nic wspólnego ani ze zdrowym rozsądkiem, ani z tradycją.

Budżet wielkiej Ameryki...

Nie tylko zatem Amerykanie patrzą na Polskę, ale o ich wsparciu stanowiska Polski ( i mnie osobiście) w sporze o kształt polityki imigracyjnej w Europie myślałem porządkując notatki z mojej ostatniej podróży do USA. A była to wizyta o tyle interesująca, że pozwalająca zajrzeć tam, gdzie oko zwykłego śmiertelnika, konsumenta telewizyjnych newsów nie sięga – za kulisy federalnych instytucji i ogólnoamerykańskich wydarzeń. Spędzając aż 5 dni w Waszyngtonie i porównując amerykańskie życie publiczne z tym europejskim i polskim, można dojść do ciekawych wniosków. Ale najpierw fakty.

Kongresowe Biuro Badawcze (CRS – Congressional Research Service) działa na zlecenie Kongresu, przedkładając polityczne i prawne analizy dla komisji i ich członków zarówno Izby Reprezentantów, jak i Senatu, bez względu na przynależność partyjną. To tak zwana „gałąź legislacyjna”. Strawestowano tam hasło Donalda Johna Trumpa z kampanii wyborczej: „A Budget Blueprint to Make America Great Again” („Budżet, by uczynić Amerykę znowu wielką”). Propozycje 45. prezydenta USA przewidują rewolucyjne zmniejszenie świadczeń socjalnych, znaczne zwiększenie wydatków na przemysł obronny i obcięcie aż o 1/3 budżetu Departamentu Stanu. Cóż, zgrzytanie zębów amerykańskich dyplomatów słychać aż nad Wisłą. Ponadto nowy lokator Białego Domu chce zmniejszyć specjalne federalne programy pomocy dla osób niezamożnych. Chodzi o marnotrawienie, zdaniem prezydenta Trumpa, pieniędzy amerykańskiego podatnika na programy żywnościowe dla biednych Amerykanów, często bezrobotnych w drugim i trzecim pokoleniu (sic!). Dotyczy to również opieki medycznej dla tych, których nie stać, ich zdaniem, na ubezpieczenie; subwencje dla farmerów oraz ulgi dla absolwentów uniwersytetów. Trump chce również dwukrotnego obniżenia podatków dla biznesu, w tym również małego. Zakłada, że prawdopodobnym skutkiem przyjęcia jego propozycji w tym obszarze będzie powstawanie nowych miejsc pracy i powrót amerykańskich przedsiębiorstw z krajów rozwijających się (lub państw na dorobku )z nisko płatną siłą roboczą do ojczyzny.

Strach Banku Światowego

Prawdę mówiąc, prawdopodobieństwo przyjęcia takiego budżetu jest praktycznie zerowe. Warto jednak podkreślić, że spór okołobudżetowy między prezydentem USA a Kongresem USA jest, jeśli nie czymś oczywistym, to bardzo często spotykanym. Dotyczy to również sytuacji, w której głowa amerykańskiego państwa oraz parlament (jego większość) w Waszyngtonie są z tej samej opcji politycznej. Nasi sojusznicy mają ustrój prezydencki, ale jednak w sprawach polityki zagranicznej, a zwłaszcza budżetu Izba Reprezentantów i Senat mają duży polityczny power i Biały Dom musi ucierać z kongresmenami kompromis w kluczowych kwestiach. To zupełnie nie przypomina innego kraju o ustroju prezydenckim – Federacji Rosyjskiej, gdzie Duma jest zwykłą maszynką do głosowania prezydenta Putina.

Wracając do amerykańskiego budżetu. Ten przyszłoroczny przewiduje, że podatnik USA zapłaci znacznie mniej za misje pokojowe: fundusze na nie przeznaczone zostaną zredukowane o 1,5 miliarda dolarów. W projekcie budżetu na AD 2018 jest też, dość enigmatycznie, mowa o ograniczeniu finansowania przez Waszyngton organizacji międzynarodowych. Projekt nie precyzuje jednak o jakie podmioty chodzi. Powszechnie mówi się jednak, że przysłowiowy John Smith zaoszczędzi na Banku Światowym, którego siedziba przecież znajduje się w samym centrum amerykańskiej stolicy. Czułem tę atmosferę obawy o własny budżet, którego istotnym donatorem są Stany Zjednoczone, gdy jeden dzień spędziłem, od rana do wieczora, w siedzibie World Bank właśnie.

Od ogółu do szczegółu. W porównaniu z budżetem tegorocznym zaproponowane 24 maja cięcia są następujące: 1) 627 miliardów USD z Medic Aid (program opieki zdrowotnej dla biednych rodzin i osób fizycznych), 2) 194 miliardy mniej na pomocowy program uzupełniający odżywianie, 3) 87 miliardów USD mniej na National Institute of Health 4) 45 miliardów USD obcięte Departamentowi Stanu, 5) 28 miliardów USD ‒ tyle zabranie zostanie z programu dla uchodźców, 6) 18 miliardów USD mniej na centra prewencji i kontroli chorób, 7) 2 miliardy USD – o tyle mniej dostanie Inspekcja Ochrony Żywności.

Priorytet nr 1: bezpieczeństwo

Lejzorek Rojtszwanc stworzony przez Ilię Erenburga mawiał, że „jak zwalniają, to będą przyjmować”. Trawestując to powiedzenie w kontekście budżetu USA: „jak komuś zabierają, to komuś muszą dać”. To prawda. W następnym roku Waszyngton na obronę ma wydać prawie 53 miliardów USD więcej, a na Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego 3 miliardy USD więcej. Więcej też dostaną weterani, których przecież przybywa z każdą amerykańską misją militarną zagranicą – ten wzrost szacowany jest na 4,3 miliarda.

Nad cięciami budżetowymi można zadumać się wizytując Departament Sprawiedliwości, gdzie znajduje się m. in. biblioteka ze słynnymi freskami z lat 1930, które obrazują ludzkie dramaty z czasów Wielkiego Kryzysu.

Kapitalizm nie lubi rewolucji, ale zmiany proponowane przez prezydenta D. J. Trumpa mają charakter w jakiejś mierze rewolucyjny. Proszę podać mi kraj, w którym obcina się z roku na rok o 1/3 budżet ministerstwa spraw zagranicznych! Dla Polski i Polaków natomiast ważna jest i godna przemyślenia inna propozycja republikańskiego prezydenta. Zwiększenie o około 53 miliardy USD wydatków na obronność i, uwaga, sfinansowanie przeszło połowy z nich(!) ze środków przeznaczonych na … uchodźców. Zdroworozsądkowa czyli sceptyczna wobec imigrantów polityka Rzeczpospolitej, nabiera w amerykańskim kontekście szczególnego wymiaru.

Ryszard Czarnecki/salon24.pl

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (12.06.2017)