Po dwunastu dniach znowu jestem w Kijowie. Ukraińska stolica ciepła w ciągu dnia, wieczorami staje się tak zimna, że opatulony w płaszcz i tak kicham. Skoki klimatyczne w ciągu paru godzin są tu identyczne, jak skoki temperatury politycznej. Od wdzięczności dla Polaków za poparcie Majdanu, takiego jakiego nie udzielił żaden inny kraj europejski, po żenujący apel ukraińskich byłych ministrów spraw zagranicznych, polityków (w tym byłego prezydenta Leonida Krawczuka) i profesorów odnośnie „polskich zbrodni” na Ukraińcach na, między innymi, „etnicznych ziemiach ukraińskich”, które... znajdują się na obecnym terytorium Rzeczpospolitej. Od uwielbienia wobec Zachodu po zarzuty, że „Zachód zdradził”. Podobne skoki politycznej temperatury występują wobec ukraińskich liderów. Mający niegdyś wielkie społeczne poparcie, Prezydent Wiktor Juszczenko, wyniesiony falą miłości własnego narodu do stanowiska Pierwszego Obywatela Ukrainy skończył niczym prezydent zza między ‒ Lech Wałęsa, mając- w kolejnych wyborach prezydenckich w 2008- poparcie na poziomie jednego procenta. Premier Julia Tymoszenko była uwielbiana, potem oskarżana o różne deale finansowe z Rosją i bratanie się z Putinem, a teraz znowu wraca do łask własnej „nacji”. Prezydenta Petro Poroszenkę wybrano już w pierwszej turze, teraz pikuje w sondażach, ale jakoś krzepko trzyma władzę i poszerza jej obszar. Skądinąd nawet jego przyjaciele śmieją się, że zapowiadaną przez władzę, a wymuszoną przez obywateli „deoligarchizację” Ukrainy powinien zacząć od … siebie.

Rosyjska propaganda: Ukrainiec - antysemita

Do Kijowa przyleciałem z względu na obchody 75 rocznicy niemieckiego ludobójstwa w Babim Jarze. W ten sposób władze Ukrainy uczciły wymordowanie około 70 tysięcy osób, głównie Żydów , ale też Polaków, Ukraińców, Cyganów. Niemcy mordowali tu Żydów z Kijowa, a stanowili oni na początku II wojny światowej mniej więcej 20% populacji stolicy Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Sowieckiej. Kilkadziesiąt tysięcy Żydów po napaści Niemiec na Sowiety w czerwcu 1941 uciekło w głąb Rosji (część z nich zatrudniona w zbrojeniówce została zmuszona do wyjazdu). Zostało nie więcej niż 130 tysięcy Żydów, dla których od razu utworzono getto. Charakterystyczne, że egzekucje Żydów wykonywano w tym samym wąwozie, w którym parę lat wcześniej sowiecka NKWD zabijała wszystkich „wrogów komunizmu”.

Tegoroczne kijowskie obchody odbywały się w kontekście uczczenia przedstawicieli tego narodu, który najbardziej ucierpiał ze strony Niemców – czyli Żydów. Nie mówiono, a szkoda, o polskich, ukraińskich czy cygańskich ofiarach III Rzeszy Niemieckiej.

Oczywiście te obchody należy widzieć w pewnym szerszym politycznym wymiarze. Nadanie im takiej wagi przez ukraińskie władze miało rozbić stereotyp uparcie sączony przez rosyjską propagandę o rzekomo wielkim antysemityzmie na Ukrainie. Taka narracja w oczywisty sposób miała uderzyć w międzynarodową pozycję Kijowa i ułatwić izolację Ukrainy, co byłoby szczególnie ważne w kontekście decyzji UE o przedłużeniu - lub nie - sankcji wobec Rosji. Decyzja ta ma nastąpić w grudniu . Sam przypadkiem byłem na początku 2016 roku świadkiem na jednym z przyjęć dyplomatycznych w Brukseli, gdy rosyjski ambasador wmawiał tradycyjnie ubranemu rabinowi, jak to jego żydowskich rodaków prześladuje się na „pomajdanowskiej” Ukrainie. Na szczęście trafiło na człowieka, który bywał w Kijowie już po upadku Janukowycza i wiedział o co chodzi w tej rosyjskiej robocie propagandowej.

Hrojsman - żołnierz Poroszenki

Krótkie, serdeczne spotkanie z premierem Ukrainy Wołodymyrem Hrojsmanem. Ten były mer Winnicy, który postawił w swoim mieście tablicę ku czci Józefa Piłsudskiego, to polityczny pupilek prezydenta Poroszenki. Gdy po Majdanie ekipę jedynego oligarchy, który wprost poparł i sfinansował euromajdan, namawiano do wejścia do rządu na stanowisko ministra spraw zagranicznych lub objęcia funkcji szefa jednoizbowego parlamentu czyli Wierchownej Rady, Poroszenko odmówił, wiedząc, że objęcie jednej czy drugiej funkcji może mu utrudnić walkę o fotel prezydenta, a to było jego celem. Ale żeby dać sygnał poparcia dla nowego układu i swojego osobistego weń zaangażowana niejako „delegował” do nowego ukraińskiego rządu właśnie Hrojsmana. Wtedy Hrojsman został wicepremierem, zresztą był jednym z dwóch ludzi Poroszenki w tym gabinecie (obaj w randze wicepremiera).

Wołodymyr Borysowicz Hrojsman jest w pewnym sensie „Wunderkindem” czyli cudownym dzieckiem ukraińskiej polityki. Najpierw został w wieku 24 lat najmłodszym radnym w Winnicy, a potem najmłodszym ukraińskim burmistrzem (miał 28 lat), a wreszcie najmłodszym w dziejach naszego wschodniego sąsiada premierem (w wieku 38 lat). Winnicą, znaną z dziejów Rzeczpospolitej, rządził tak dobrze, że w ponownych wyborach na burmistrza uzyskał prawie 80%. Jego doświadczenie samorządowe – skądinąd w przeciwieństwie do polskich, ukraińskie samorządy są słabe i bardzo uzależnione od władz państwowych – spowodowało, że był wicepremierem „do spraw polityki regionalnej”. W ostatnich wyborach parlamentarnych był na wysokim czwartym miejscu listy krajowej bloku Petra Poroszenki. A tuz po nich objął funkcję szefa parlamentu. Wynik wyborów był zresztą zaskoczeniem, ponieważ formacja prezydenta uzyskała gorszy wynik niż się spodziewano, a partia byłego premiera Jaceniuka znacznie lepszy niż to zapowiadały sondaże – w związku z tym Jaceniuk obronił funkcję szefa rządu w Kijowie, a przewidywany na to stanowisko Hrojsman został „na pocieszenie” przewodniczącym parlamentu. Układ ten przetrwał dwa lata. Po czym Poroszenko wymienił Jaceniuka, a na jego miejsce, wbrew plotkom, nie dał nieobliczalnego i niekontrolowalnego eksprezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego, ale swojego „politycznego żołnierza” Hrojsmana. A ten, w przeciwieństwie do poprzednika ‒ Arsenija Jaceniuka, oschłego i chętnie pouczającego i rodaków i zagranicznych partnerów, na każdym kroku okazuje empatię i jest mało kontrowersyjny, nawet dla politycznych przeciwników.

Młoda Kijowianka opowiada, że w jej mieście coś się zmieniło po zmianie na stanowisku mera. Nowym gospodarzem stolicy jest były świetny bokser , który kiedyś za grosze bił się w Polsce, potem zrobił wielki majątek w zawodowym boksie i przez lata mieszkał w Niemczech – Witalij Kliczko. Jaka to zmiana? Otóż w centrum Kijowa było sporo ławek, na których w słońcu wygrzewali się staruszkowie, przychodziły matki z wózkami i zakochane pary. Ławki Kliczko zlikwidował, a w tym miejscu pojawiły się przenośne stoiska ze słodyczami. Żeby było smaczniej (politycznie), sprzedawano tam wyłącznie słodkości firmy „Roszen” czyli „okrętu flagowego” biznesów Petra Poroszenki. Gdy Kijowianka Natalia słyszy uwagi, że przecież to dobrze, że nowy mer Kijowa jeszcze bardziej ożywia krajową produkcję cukierniczą, upewnia się, czy to aby nie kpiny? Gdy słyszy odpowiedź twierdzącą, tylko kiwa głową, nawet się nie uśmiecha.

„Doktor Żelazna Pięść” czyli ...mer Kijowa

Kliczko był mistrzem świata w kategorii ciężkiej przez prawie 10 lat ‒ z przerwami ‒ i przestał nim być zaledwie niespełna pół roku przed objęciem funkcji gospodarza ukraińskiej stolicy. Jego młodszy brat to również bokser i również mistrz świata Wołodymyr Kliczko. Bracia Kliczkowie, podobnie jak mający niemal status legendy, piłkarz Andrij Szewczenko, obecnie trener reprezentacji „żółto-niebieskich”, od lat jednoznacznie popierali opozycję wobec Janukowycza i „europejski wybór” Ukrainy. Sam Kliczko odbiega od stereotypu sportowca-boksera-zabijaki. Zrobił doktorat (co prawda ze sportu) już 16 lat temu. Oznacza to, że prawdopodobnie był jedynym w historii światowego boksu wielokrotnym mistrzem świata z tytułem doktorskim. Biegle zna angielski i niemiecki i bardzo dobrze rozumie polski (w Polsce nie tylko walczył, ale trenował ‒ w Warszawie, na AWF-ie na Bielanach). Co ciekawe, zdecydowanie lepiej mówi po rosyjsku niż po ukraińsku, szczerze przyznając, że mową ojczystą posługuje się „niezbyt dobrze”. Jego sportowa i polityczna kariera jest ilustracją starego polskiego powiedzenia, że do trzech razy sztuka: startował na mera Kijowa trzykrotnie, zajmując najpierw drugie miejsce w 2006 roku, z niespełna jedną czwartą głosów, a następnie w 2008 zajmując miejsce trzecie z niespełna jedną piątą głosów. Na zawsze zapamiętam go z naszych osobistych spotkań na Majdanie.

Przemawiałem w początkach „euromajdanu”, starając się mówić po ukraińsku, tuż po jego przemówieniu: on schodził z podium otoczonym morzem głównie młodych ludzi, a ja wchodziłem. Spotkaliśmy się dosłownie kilka godzin przed interwencją Berkutu 30 listopada 2013 roku. Po próbie zbrojnego stłumienia Majdanu przez siły wierne Janukowyczowi, poleciałem do Warszawy, aby następnego dnia wrócić wraz z Jarosławem Kaczyńskim. Szliśmy w marszu liczącym z pół miliona ludzi, był potworny ścisk, chaos, służby porządkowe nie za bardzo panowały nad tłumem i gdy na moment, przez falowanie tłumu, traciliśmy kontakt z czołówką marszu – prezes Kaczyński szedł w pierwszym rządzie, między innymi z Kliczką właśnie i Jaceniukiem – wystarczyło podnieść głowę i zobaczyć górującego nad ludzką ciżbą dwumetrowego Kliczkę i już wiedzieć, gdzie się kierować.

Teraz przywitaliśmy się w Kijowie po latach, serdecznie, bo choć duch Majdanu ostatnio zamarł, to wspomnienia pozostały. Mer Witalij Wołodymyrowicz uśmiecha się dalej tak szeroko, jak kiedyś i dalej ma dłonie jak bochny chleba – zawsze będę go jakoś lubił.

Fanom politologii przypomnę tylko, że Kliczko to założyciel i szef partii UDAR (Ukraiński Demokratyczny Alians na Rzecz Reform). A fanom sportu dodam dla uzupełnienia, że Witalij Kliczko nie tylko bił się za pieniądze, ale jako amator był wicemistrzem świata w wadze superciężkiej, a oprócz tego był parę razy mistrzem świata w kick-boxingu.

Willa prezydentów

Jego przydomek „Dr Iron Fist” – „Doktor Żelazna Pięść” ‒ do boksu psuje jak ulał, do polityki ma się nijak. Starszy z barci Kliczko nie jest walczakiem i po prostu, lepiej czy gorzej, gra rolę w scenariuszu napisanym przez Petra Poroszenkę. Skądinąd miał przecież ambicje bycia prezydentem Ukrainy, ale Poroszenko wytłumaczył mu widać, że nie ma szans. Opowiadano mi o spotkaniu w willi Wiktora Pinczuka, co ważne ‒ zięcia prezydenta Leonida Kuczmy ‒ które odbyło się w kwietniu 2014 roku, a więc dwa miesiące po zwycięstwie Majdanu i dwa miesiące przed wyborami prezydenckimi na Ukrainie. Poza gospodarzem ewidentnie prozachodnim ukraińskim oligarchą, brali w nim udział również były prezydent Kuczma, niedoszły kandydat na prezydenta Ukrainy Kliczko oraz właśnie, ten któremu Kliczko przekazał poparcie, czyli późniejszy prezydent Petro Poroszenko, ale także... Aleksander Kwaśniewski. Skład tego spotkania wiele mówi, bo przecież prezydent Kuczma na swojego następcę namaścił Wiktora Janukowycza, Poroszenko był szefem MSZ-etu w ekipie Janukowycza (od października 2009 do marca 2010), ale też w ich rządzie ministrem rozwoju gospodarczego i handlu, ale później przeszedł do opozycji, choć ludzie Janukowycza oceniali go jako najbardziej wyważonego lidera Majdanu. Kliczko to przykład westernizacji ukraińskiej polityki, ale też na pewno nieodcinania się od ludzi „ancien regime'u”. A w owym gronie obradowali były prezydent Ukrainy, przyszły prezydent Ukrainy, przyszły mer Kijowa i były prezydent Polski, rozjemca z ramienia UE...

Słodki biznes, rosyjskie podatki

Obecny premier Hrojsman nie był bokserem, ale chyba nie bał się ciężkiej pracy, skoro karierę zawodową ten syn żydowskiej rodziny z dawnych polskich Kresów zaczynał jako... ślusarz. Studia prawnicze skończył już w trakcie kariery politycznej. Jego patron Petro Poroszenko, starszy od swego politycznego wychowanka o 13 lat, to absolwent ekonomii uniwersytetu w Kijowie. Inaczej niż szereg ukraińskich polityków, którzy będąc w Wierchownej Radzie bogacili się na kontaktach z biznesem – w amerykańskim stylu przeszedł z biznesu do polityki. Ów „król czekolady” od dwudziestu lat jest właścicielem sieci fabryk słodyczy „Roszen”, których wyroby można znaleźć nawet w krajach Południowego Kaukazu, a i dalej ‒ Azji Centralnej. Ba, ma nawet fabryki w Rosji i choć zawiesił ich działalność po agresji Moskwy na Krym i Wschodnią Ukrainę, to niedługo potem ją wznowił, a nawet zwiększył obroty i zyski. Gdy mu zarzucano, że podatki z jego fabryk w Rosji idą do rosyjskiego budżetu, a tam przeznaczane są na rosyjskich żołnierzy walczących z Ukrainą, odpowiadał z zimna krwią, że chętnie by sprzedał swoje aktywa na terenie FR, ale skoro toczy się w praktyce rosyjsko-ukraińska wojna, to dlatego... nikt nie chce ich kupić, zatem nie ma komu ich sprzedać. Przed dwoma laty „Forbes” wyceniał go na 1,3 miliarda dolarów amerykańskich, co dawało mu wtedy szóste miejsce na liście najbogatszych Ukraińców. Eksperci mówią – a nie trzeba być specjalistą, by to wiedzieć ‒ że od tego czasu inni oligarchowie, z Rinatem Achmetowem, raczej zbiednieli, a Petro Oleksijowicz Poroszenko ‒ niekoniecznie...

Do działalności politycznej Poroszenko wykorzystał fakt, że od lat jest właścicielem popularnej telewizji „Piąty Kanał”. Cóż, przydaje mu się ona i dziś, gdy jest prezydentem. Swojego faworyta Hrojsmana bije nie tylko, gdy chodzi o stan majątkowy, ale także, gdy chodzi o liczbę dzieci. Ma dwóch synów i dwie córki-bliźniaczki. Najstarsze z dzieci ma 31 lat, a najmłodsze – piętnaście. Hrojsman zaś ma dwie córki i syna. Co ciekawe, obaj mają polskie odznaczenia, tyle że Poroszenko wyższe, bo Order Orła Białego, a Hrojsman Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi RP.

Dlaczego popieram Ukrainę?

Z zupełnie innej parafii politycznej jest obecny przewodniczący Wierchownej Rady, jeden z liderów Majdanu, Andrij Wołodymyrowicz Parubij. Ten 45-letni polityk o wyraźnie nacjonalistycznym rodowodzie urodził się we Lwowie, tam skończył uniwersytet i tam został aresztowany jeszcze za czasów ZSRR, gdy mając 18 lat zorganizował nielegalny marsz. Był współzałożycielem Socjalno-Narodowej Partii Ukrainy, której zarzucano nie tylko radykalny nacjonalizm, ale też nawet odwoływanie się do neonazistowskiej symboliki.

Po Majdanie, gdy Parubij został sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Narodowego, rozmawiałem z jego współpracownikiem, który przed laty uczestniczył w nacjonalistycznym skautingu ‒ jak to określił ‒ kierowanym przez obecnego szefa Wierchownej Rady i mówił wtedy, że wszyscy oni od tego czasu bardzo się zmienili. Ale Parubij z życiorysu nie wykreśla szefowania paramilitarnej organizacji „Patriota Ukrainy”. Gdy Parlament Europejski w 2010 roku negatywnie zareagował na pośmiertne odznaczenie Stepana Bandery przez prezydenta Juszczenkę, to właśnie Parubij wyrażał oburzenie, że tak się stało. Szefem Rady Bezpieczeństwa był krótko, pół roku i nagle zrezygnował, bo nie chciał brać na siebie przerwania walk na wschodniej Ukrainie. On sam tego publicznie nie komentował, uznając, że okres wojny nie jest czasem na publiczne pokazywanie różnicy zdań. Wspominam o tym polityku, bo jest jednym z wielu, który zaczynał od antypolskiego nacjonalizmu, aby z czasem zrozumieć, że wrogiem Ukrainy jest jej wschodni sąsiad czyli Rosja, a nie zachodni – Polska.

Mam różne „ale” do ukraińskiej polityki, ukraińskich polityków i specyficznego wymiaru życia publicznego, który tam funkcjonuje. Ale jednocześnie zawsze będę wspierał Ukrainę – zastrzegając sobie prawo do wytykania naszym pobratymcom błędów, zaniechań w walce z korupcją czy powracającego irracjonalnego antypolonizmu ‒ bo niezależna Ukraina jest po prostu potrzebna Polsce oraz politycznie i geograficznie oddala nas od imperialnej Rosji.

Ryszard Czarnecki/salon24.pl

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (10.10.2016)