Po raz pierwszy od niemal dekady minister spraw zagranicznych RP poświęcił tyle uwagi w czasie swojego sejmowego expose polityce historycznej państwa polskiego.

Mimo że wcześniej stanowiska: prezydenta Rzeczpospolitej, premiera rządu, marszałka Sejmu, marszałka Senatu w tym samym czasie pełnili politycy PO ‒ absolwenci historii, to „polityka historyczna” była pojęciem abstrakcyjnym, jeśli nie w ogóle zakazanym.

Koalicja PO-PSL działała na zasadach politycznej „teorii Pawłowa”: każde działanie rządu Jarosława Kaczyńskiego w przeszłości musiało być napiętnowane, nawet jeśli obiektywnie biorąc w pełni służyło polskiej racji stanu i polskiemu interesowi narodowemu. Tak właśnie było z owa polityką historyczną, którą potępiano tylko dlatego, że promował ją PiS.

Dziś o polityce historycznej mówi nie tylko prezes rządzącej partii Jarosław Kaczyński, ale również wicepremier, minister kultury Piotr Gliński i szef MSZ Witold Waszczykowski. To oznacza, że wreszcie szóste co do wielkości państwo w UE chce „być na swoim”, gdy chodzi o wizję polskich dziejów i relacje z naszymi sąsiadami. Politykę historyczną ma każde państwo – tylko idiota tego nie widzi. Dobrze, że wyborcy zdecydowali, iż Rzeczpospolita na nią też zasługuje.

Ryszard Czarnecki

*komentarz ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (30.01. 2016)