Słyszę ostatnio często apel o „europejską solidarność”. Przepraszam, ale mam wrażenie, że za tymi apelami kryje się hipokryzja, a nawet chęć załatwienia swoich problemów i biznesów kosztem innych.

Jestem długo w polityce i wiem, że w tym zawodzie mało jest aniołów – nie spotkałem też polityka, który byłby kandydatem na nowego świętego Franciszka z Asyżu. Myślę jednak, że pewne minimum przyzwoitości obowiązuje. Nienawidzę „double standard” czyli sytuacji, gdy do identycznych czy bardzo podobnych spraw stosuje się różne miary.

Słyszę teraz, że mój kraj – Polska, ale także Czechy, Węgry, Słowacja, Rumunia, a nawet Finlandia nie chcą wziąć na siebie ciężaru finansowego – i nie tylko – przyjmowania uchodźców. Jeżeli chodzi o moją ojczyznę, Polskę, zarzuty takie wynikają albo ze złej woli, albo z braku wiedzy. A jedna i druga rzecz źle świadczą o politykach, którzy są nimi kierowani. Chciałbym więc poinformować dziennikarzy z różnych krajów Europy Zachodniej, a także moich kolegów polityków, zwłaszcza Francji i Niemiec, że Polska tylko w zeszłym roku wydała dla obywateli Ukrainy 800 tysięcy wiz(!). Ten masowy przyjazd do mojego kraju naszych wschodnich sąsiadów był efektem agresji Rosji Putina na Ukrainę: najpierw na Krym, a potem na Donbas, czyli wschodnią część tego kraju. Tylko do końca sierpnia tego roku, a więc przez 8 miesięcy Polska wydała 500 tysięcy wiz dla Ukraińców. Są to w 99,9% imigranci ekonomiczni i wcale tego nie ukrywają. W moim okręgu wyborczym w Wielkopolsce tylko w powiecie Kępno i tylko przy produkcji mebli pracuje 2 tysiące Ukraińców. Podobnie jest w sąsiednim powiecie Ostrzeszów. Tak dzieje się w całej Polsce i przyjmujemy to ze zrozumieniem.

Tym, którzy w Europie Zachodniej mają krótką pamięć albo zachorowali na amnezję, muszę przypomnieć, że po agresji Rosji do Polski przyjechało 90 tysięcy Czeczenów‒uchodźców politycznych. Wszyscy byli muzułmanami. Nie wyciągaliśmy wówczas ręki do Unii Europejskiej po pomoc. Nie mówiliśmy wówczas o kwotach, ani o tym, żeby obdzielić inne kraje tymi uchodźcami – choć Polska była biednym krajem i wcale nie było to dla nas łatwe wyzwanie. Skądinąd dzisiaj też Polska jest wciąż jednym z sześciu najbiedniejszych krajów EU, obok Bułgarii, Rumunii, Chorwacji, Węgier i Łotwy.

Jako historyk pragnę też przypomnieć, że kraje Europy Środkowo-Wschodniej, choćby członkowie Grupy Wyszehradzkiej, ale też kraje bałtyckie, a także bałkańskie czy wreszcie skandynawskie nie posiadały nigdy kolonii. To kolonie były źródłem wielowiekowego bogactwa krajów Europy Zachodniej i Południowej. Pozwolę sobie użyć metafory: jeśli przez stulecia państwa te budowały swoją potęgę ekonomiczną i rozwój na koloniach, to niech się teraz nie dziwią, że historia przez duże „H” każe im teraz zapłacić odsetki.

Nie uchylam się od europejskiej solidarności, ale wolałbym, żeby to ważne, pozytywne pojęcie nie było traktowane instrumentalnie i nie było przywoływane tylko wtedy, gdy wymaga tego interes ekonomiczny czy polityczny jakiegoś kraju czy grupy krajów. To bowiem byłobynie fair.

Co mam powiedzieć moim wyborcom, ale także polskim dziennikarzom, którzy pytają mnie: „Panie Przewodniczący Czarnecki, a gdzie byłaeuropejska solidarność, gdy budowano na dnie Morza Bałtyckiego Nord Stream i gdy Rosja i Niemcy nie pytały o zdanie krajów bałtyckich, skandynawskich czy Polski?

No właśnie! Co mam odpowiedzieć tym ludziom? A może to nie ja powinienem odpowiadać na takie pytania?

 Ryszard Czarnecki

* jest to tekst, który ukazał się w „EP Today” (tyt. „European Solidarity and European Hypocrisy” w wydaniu 12.10.2015), a następnie w „Gazecie Polskiej Codziennie” (21.10.2015)