- Imigranci woleliby jechać do Niemiec, Słowacji i Czech. Natomiast te kraje będą po prostu ryglować granice, więc bez złudzeń - większość tych ludzi tu zostanie - mówi Ryszard Czarnecki z PiS, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego.

Francja i Niemcy miały grozić krajom, które nie chcą przyjmować imigrantów, w tym  Polsce, że jeśli to się nie zmieni, przywrócona zostanie kontrola na granicach. Czy takie zagranie byłoby możliwe?

To jeden wielki blef. Cofnięcie zasad Schengen, co już zapowiadał prezydent Nicolas Sarkozy, byłoby kompromitacją państw, które by to przeforsowały, czyli Francji i Niemiec. Pokazywałoby to, że motory integracji europejskiej, jakimi są Berlin i Paryż tę integrację w tej chwili cofają. Schengen to jeden z okrętów flagowych integracji europejskiej. Jego zatopienie czy nawet czasowe zatrzymanie byłoby totalną kompromitacją. Uderzyłoby w polityczno-prestiżowe interesy Francji i Niemiec, wcale nie jakoś szczególnie w Polskę. Jeśli więc naprawdę takiej groźby użyto, a pani premier Kopacz czy jej ludzie się tego wystraszyli, to znaczy, że obecna władza jest kompletnie nieprzygotowana do negocjacji. Jeżeli w ogóle użyto takiej groźby, to był to szantaż dla maluczkich. Każdy poważny negocjator by to wyśmiał.

Wiceszef MSZ Rafał Trzaskowski już zapowiedział, że Polska nie zmieni swojej polityki migracyjnej. Pytanie, dlaczego użyto tak poważnego straszaka. Czy Berlin i Paryż aż tak boją się napływu cudzoziemców?
Zwracam pana uwagę na ostatnie artykuły prasy niemieckiej, tej wyrażającej zwykle opinię rządu, czyli "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Była tam mowa, że 650 tys. ludzi przyjedzie do Niemeic w tym roku. To wydaje się liczbą mocno przesadzoną. Potem thomas de Maiziere, minister spraw wewnętrznych Niemiec powiedział o 800 tys. To pokazuje, że Niemcy usiłują własne społeczeństwo zaprząc w rydwan pewnego sceptycyzmu do imigrantów i później użyć argumentu społecznej niechęci do ich przyjmowania. Rząd wyraźnie przesadza ze statystykami. Chce wywołać negatywną reakcję społeczną, żeby później tej reakcji użyć w rozmowach na szczeblu Unii Europejskiej i powiedzieć: nie ma zgody naszego społeczeństwa, więc kraje nowej Unii, w tym Polska, muszą się zgodzić się na nasz dyktat.

Czy Polsce faktycznie grozi zalew imigrantów? Przybysze częściej chcą przejechać przez Polskę, niż się tu osiedlać.
Oczywiście, że 95 proc. imigrantów bedzie chciało przez Polskę przejechać, a nie osiedlić się u nas. Polska jest jednym z 6 najbiedniejszych krajów Unii Europejskiej, obok Bułgarii, Rumunii, Chorwacji, Łotwy i Węgier. Imigranci woleliby jechać do Niemiec, mniejszym stopniu do Słowacji i Czech. Natomiast nie wszyscy będą w stanie przejechać. Te kraje będą po prostu ryglować granice, więc bez złudzeń - większość tych ludzi tu zostanie. Słyszymy, że rodzina imigrantów ma dostawać 4150 zł miesięcznie. Wie pan, wiele rodzin w Polsce tyle nie ma.

Ile osób bylibyśmy w ogóle przyjąć na naszym terytorium?
Po pierwsze, przypomnę kompromitację z przyjęciem zaledwie stu kilkudziesieciu naszych rodaków ze wschodniej Ukrainy na przełomie roku. Okazało się, że organizacyjnie ta władza nie jest na to przygotowana. Tak naprawdę wiele zależy od, uwaga, nastawienia społecznego. Jeśli polskie społeczeństwo zaakceptuje przybyszy, jeśli to będą np. Polacy z Kazachstanu czy dawnych Kresów, Słowianie czy ludzie z dawnego Związku Sowieckiego, a więc w sensie kultrowym i cywilizacyjnym nam bliżsi, to ich akceptacja w społeczeństwie będzie większa, niż w przypadku przybyszy z Afryki i Azji. Społeczeństwo jest nastawione sceptycznie, bo ludzie widzą, co się dzieje w Europie i wiedzą, że Polska jest jednym z biedniejszych krajów Unii, i że kraje bogate chcą się dzielić problemem z nami. Przy tym społecznym sceptycyzmie wobec imigrantów Polska powinna bardzo twardo pokazać, że skoro przyjęliśmy sporo Czeczenów i Ukraińców (nawet jeśli ci ostatni nie mają statusu uchodźców politycznych, to jednak ich przyjeliśmy), to nowych ludzi po prostu nie powinniśmy przyjmować. Tym bardziej, że prawo unijne stoi za nami. Imigracja to sprawa wewnętrzna poszczgólnych krajów członkowskich UE. Nikt nam formalnie nie może niczego narzucić. Chyba, że mamy rząd, który się boi własnego cienia i ulega Niemcom i innym większym państwom unijnym w każdej sprawie.   

Rozmawiał Jakub Jałowiczor