Czy wielki powrót Donalda Tuska do polskiej polityki jest możliwy, czy też pozostanie to marzeniem leżącym w sferze życzeń opozycji? O komentarz na ten temat poprosiliśmy wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego Ryszarda Czarneckiego.

 

Grzegorz Schetyna mówił w wywiadzie dla TOK FM, że Donald Tusk może wygrać wybory prezydenckie w 2020 roku, a PO może wrócić za dwa lata do władzy. Co Pan sądzi o takich przewidywaniach lidera Platformy?

Jako wielbiciel polskich ludowych przysłów chciałbym przewodniczącemu Rady Europejskiej Donaldowi Tuskowi oraz liderom PO zadedykować doskonale w tym kontekście brzmiące stare polskie przysłowie – „Myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb mu ucięli”. Wybory prezydenckie są dopiero za trzy lata, wcześniej czekają nas wybory parlamentarne i  europejskie, a przede wszystkim te najbliższe – wybory samorządowe. W związku z tym dzisiaj liderzy i posłowie Platformy Obywatelskiej mogą opowiadać dosłownie wszystko.

Jaka może być przyczyna dla której Schetyna zdecydował się na tak odważne deklaracje i zapewnienia?

Przedstawiając hipotetyczne szanse Tuska w wyborach prezydenckich, Schetyna chce sprawić, aby wzrosła siła i znaczenie Platformy jako lidera opozycji. Taka retoryka ma za zadanie wzmocnić pozycję PO w krwawym wyścigu toczonym z Nowoczesną o to, kto będzie postrzegany jako pierwsza partia opozycyjna w Polsce. To o to właśnie chodzi Grzegorzowi Schetynie, gdyż wiadomo, że start w wyborach prezydenckich to bardzo odległa perspektywa, a żeby mieć szanse w wyborach samorządowych, trzeba najpierw pokazać wyborcom, że alternatywą dla Prawa i Sprawiedliwości jest PO, a nie Nowoczesna. Schetyna doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Wiadomo, że normalnie kandydaturę przed wyborami prezydenckimi ogłasza się na ok. pół roku przed wyborami, tak było w przypadku Andrzeja Dudy -nie trzy lata wcześniej.

Sądzi Pan, że sam Donald Tusk rzeczywiście byłby zainteresowany startem w wyborach prezydenckich w 2020 roku?

Myślę, że Donald Tusk rozważałby taki start tylko wtedy, gdyby miał pewność, że uda mu się wygrać bez większych kłopotów. Dzisiaj z pewnością takiej pewności mieć nie może. Faworytem obecnie byłby urzędujący, bardzo pracowity prezydent ustrzegający się za czasów swojej kadencji gaf i błędów, a przy tym odznaczający się aktywnością w dbaniu o interesy Polski.

Opozycja stara się przedstawiać reelekcję Donalda Tuska na stanowisko szefa Rady Europejskiej jako wielki triumf, ale czy rzeczywiście tak jest? Jak z Pana perspektywy przedstawia się obecnie pozycja byłego premiera w Unii Europejskiej?

Pozycja Tuska jeszcze przed reelekcją była rzeczywiście słaba, słabsza niż innych polityków sprawujących ważne funkcje w administracji unijnej jak np. przewodniczącego Parlamentu Europejskiego Schulza czy szefa Komisji Junckera. Jego reelekcja wyrażała chęć zachowania tego, co już było, czyli stanu, w którym przewodniczący Rady Europejskiej nie jest zbyt aktywny. Taką aktywność wykazywał poprzedni szef RE Herman von Rompuy, który przejawiał wiele inicjatyw, z kolei Donald Tusk  był dużo bardziej bierny, starał się nie zadzierać z największymi graczami na europejskiej arenie i ci, którzy go wybrali, chcieli, by taki stan rzeczy nie uległ zmianie. Chcieli, by na tym stanowisku zasiadał polityk układny, którego będzie można łatwiej kontrolować. Istotny jest tu też fakt, że Donald Tusk nie sprzeciwiał się polityce relokacji imigrantów postulowanej przez największe kraje.

Dziękujemy za rozmowę.