Gdy ś.p Władysław Bartoszewski, minister w kancelarii Prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska, a wcześniej z nominacji Kazimierza Marcinkiewicza przewodniczący rady nadzorczej PLL „LOT” (sic!), mówił, że Polska na arenie międzynarodowej nie jest posażną panną, nie powinniśmy w związku z tym grymasić (czytaj: twardo negocjować) – pewnie nie wiedział jak bardzo się myli.

W latach 2005-2010 ś.p. Prezydent RP Lech Kaczyński przyjął jako podstawę funkcjonowania Rzeczpospolitej na arenie międzynarodowej coś, co należałoby określić jako „licytowanie ponadto, co się ma w kartach”. W tłumaczeniu: Polska prowadzi politykę zagraniczną na wyższym poziomie i z większymi ambicjami niż to wynika z prostego iloczynu naszego potencjału demograficznego, pozycji ekonomicznej oraz położenia geopolitycznego. Polityka ta, umiejętnie prowadzona przynosiła nam korzyści nieporównywalne z „smutą” rządów PO-PSL w latach 2007-2015.

Pomyślałem o tym skrajnie minimalistycznym ‒ a więc po prostu nieprawdziwym i nieadekwatnym do sytuacji naszego kraju na arenie międzynarodowej – stwierdzeniu Bartoszewskiego, ale też o pryncypiach polityki zagranicznej Prezydenta Kaczyńskiego, gdy niemiecki opiniotwórczy „Die Welt” napisał, po 14 miesiącach rządów PiS i 20 miesiącach prezydentury polityka PiS-u, że należy zacząć dogadywać się z Jarosławem Kaczyńskim i nie traktować władzy PiS jako czegoś chwilowego. Od satysfakcji i uznania, iż „przyszła koza do woza” ważniejsza jest fotografia rzeczywistości, a ta jest jednoznaczna: w ciągu parunastu miesięcy, mimo niełatwych bojów wewnętrznych, Polska stała się ponownie realnym liderem w Europie Środkowo-Wschodniej i szerzej: w „nowej Unii”, punktem odniesienia dla wielu państw obszaru postsowieckiego i europejskim „playmakerem”, z którym liczyć się trzeba, bo liczenie się z nim to przejaw realizmu, a nie dyplomatyczna grzeczność.

Oczywiście w polityce międzynarodowej nic nie jest dane raz na zawsze. O pozycję własnego państwa trzeba nieustająco zabiegać, wiedząc, że nasze miejsce w Unii Europejskiej, w Europie i na świecie jest wpadkową sprawności naszych rządów zewnątrz kraju, siły państwa lub jego braku – w wymiarze właśnie wewnętrznym, pozycji gospodarczej i rozwoju ekonomicznego, sytuacji demograficznej, ale też w pewnej mierze kultury. Wszystko to tworzy swoistą polityczną siłę, ale też „atrakcyjność” poszczególnych państw i bezpośrednio rzutuje na ich pozycję. Na to czy się z danym krajem liczą, czy też nie. Uwaga: nie należy tego mylić z tzw. „dobrą prasą”. Można mieć świetny PR w zachodnich mediach, na ręce przywódcy danego państwa może spływać grad nagród i uznania, a jednocześnie na arenie międzynarodowej mieć pozycję realnie słabą. To przykład czasu końca pierwszej do połowy drugiej dekady tego tysiąclecia.

Ryszard Czarnecki/salon24.pl

*tekst ukazał się w „Nowym Państwie” (luty 2017)